piątek, 21 października 2016

Moja Ryska Przygoda. Za jakie grzechy, czyli powrót do Rygi

Dziś, po raz pierwszy w życiu, spóźniłam się na samolot. Bruksela - Ryga. Linie lotnicze Ryanair. Nazwa, którą zapamiętam do końca życia i postaram się, żeby pozostała wyłącznie wspomnieniem. Trudno mi bowiem zaakceptować fakt, że choć pojawiłam się przy bramce na 15 minut przed odlotem, nie wpuszczono mnie już na pokład. Na karcie pokładowej wprawdzie napisali, że zamykają pół godziny przed, ale do licha! Pędziłam na to cholerne lotnisko na złamanie karku. Kierowca taksówki złamał chyba wszystkie możliwe przepisy, korki na autostradzie pokonywał w sobie tylko znany sposób. Kontrolę bezpieczeństwa zaliczyłam bez kolejki (a była gigantyczna), przy pomocy jęków i łez w oczach. Wszystko na nic. 

Z gejtu odprawiono mnie z kwitkiem. W kasach poinformowano, że kolejny Ryanair do Rygi leci za... dwie doby. Wi-fi nie było, więc nie mogłam sprawdzić lotów z lotniska Zaventem (ponad godzina drogi z Charleroi, skąd lata Rynair). Wydzwoniona rodzina (w Warszawie), po długiej sesji w sieci, zakomunikowała, że najwcześniej polecę jutro i będę miała kupę szczęścia, jeśli uda się kupić lot bezpośredni, a nie z przesiadką (9 godzin w podróży). O cenach nawet nie mówię. 

Na pociąg do Brukseli teoretycznie musiałam czekać czterdzieści minut. Spóźnił się pół godziny. Jechał godzinę i dwadzieścia minut, po czym przyszedł konduktor i poinformował mnie, że trasa pociągu została zmieniona (jakiś problem na torach) i żeby dojechać na lotnisko, muszę się przesiąść. Kolejne pół godziny czekania. Na Zaventem dotarłam ledwie żywa, po czterech godzinach od wyruszenia z lotniska Charleroi. 

Zapomniałam dodać, że w międzyczasie zepsuł mi się wysuwany uchwyt od kabinówki, więc nie mogłam jej ciągnąć, tylko musiałam dźwigać. Błagałam Świętego Tadeusza Judę o miejsce w hotelu na lotnisku, bo rodzinie udało się kupić mi bilet na rano, więc wolałam zostać w pobliżu, żeby znów się aby nie spóźnić. Na szczęście, na Judzie można polegać jak na Zawiszy - dostałam ostatni wolny pokój! Szkoda, że nie wezwałam świętego wcześniej - w sprawie samolotu. 

Teraz leżę w hotelu i zastanawiam się, co jeszcze może pójść nie tak. Na przykład w kabinówce może się urwać uchwyt do dźwigania. Albo jutro nie zadzwoni budzik i spóźnię się na kolejny samolot. Albo nie zdążę się przesiąść w Warszawie do Rygi (tak, lecę przez Warszawę). Albo... Nie! Stop! Lepiej nie podpowiadać lichu. 

Za jakie grzechy to wszystko, ja się pytam, za jakie grzechy?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz