czwartek, 6 października 2016

Moja Ryska Przygoda. Sezon grzewczy nastąpi


Ciemność widzę, ciemność. Rano, jak wstaję, i wieczorem, kiedy wracam z pracy. Wszyscy mnie niby uprzedzali, że tak będzie, ale żeby aż tak szybko? W dodatku, temperatura w Rydze spadła gwałtownie i zaczął wiać porywisty wicher, co w sumie daje efekt łatwy do przewidzenia. Zęby mam już poobijane od szczękania, a włosy, nawet związane, fruwają na wietrze we wszystkie strony, tak że gdy docieram do pracy, na wszelki wypadek nie patrzę w lustro.

Ale to nie koniec. Prawdziwe problemy zaczynają się po powrocie do domu. Bo niestety, to, co latem uważałam za chłód ceglanych i niespecjalnie izolowanych murów, teraz przerodziło się w przenikliwy ziąb ceglanych, kompletnie nieizolowanych murów. Innymi słowy, moje mieszkanie jest zimne jak wszyscy diabli.

Kiedy pożaliłam się w pracy na ten stan rzeczy, koledzy pokiwali głową ze współczuciem, a kolega Holender spytał z troską i wyraźną sugestią "A co na to twój landlord?" Celowo zachowuję oryginał, który w polskim, niezbyt dokładnym przekładzie brzmiałby pewnie "właściciel kamienicy". Co doskonale oddaje różnicę między moją sytuacją a sytuacją kolegi Holendra. On, wynajmując wielki, piękny i zapewne ciepły dom na ryskiej Kipsali, ma, rzecz jasna, do czynienia z landlordem. Ja, wynajmując czterdzieści metrów kwadratowych w chruszczowce po lewej stronie Dźwiny, mam co najwyżej do czynienia z właścicielką mieszkania. Zimnego.

Otóż moja landrordka,  spytana jakiś tydzień temu, kiedy miasto będzie uprzejme włączyć centralne ogrzewanie, odparła, że pewnie niedługo. Przy czym uśmiechnęła się promiennie, zapewne po to, by mi dodać otuchy, bo - zważywszy na mglistość komunikatu - trudno mi znaleźć inne wytłumaczenie. Nagabywana, co oznacza "jakoś niedługo", na odczepnego pomachała mi przed nosem połową października, dodając jednak, że to zależy. Od czego? Od temperatury. A jaka musi być, żeby włączyli? To zależy. Od czego? Promienny uśmiech.

Od tygodnia, dzień w dzień wypatruję symptomów uruchomienia c. o. Na razie, nic się nie dzieje. Poza tym, że oczywiście jest coraz zimniej. W rozpaczy próbowałam nagabywać faceta z gazowni, który odwiedził mnie na okoliczność sprawdzania szczelności instalacji. Biorąc jednak pod uwagę, że już od progu oznajmił, że on po angielsku tylko niemnożko, a potem komunikował się ze mną na migi, rozmowa o zimnych kaloryferach raczej nie wchodziła w grę. Ale trzeba przyznać, że goodbye wyszło mu bardzo ładne.

Dziś w akcie desperacji zapisałam się na siłownię. Półtorej godziny ćwiczyłam jak dzika, dzięki czemu krew zaczęła we mnie krążyć z prędkością światła. Starczyło na powrót do domu - na rowerze i z wiatrem. Od godziny jestem w chacie, błogosławię mój polar i rozważam założenie rękawiczek. Ratuję się kocem i herbatą. I czekam. Kiedyś przecież sezon grzewczy nastąpi.


3 komentarze:

  1. Ciepło serca Cię grzeje i gorący duch. Przyznam się, że nie zmrużyłabym oka w zimnych murach. Pozostaje ciepła butelka z wodą z samowara, żeby choć łóżko rozgrzała.

    OdpowiedzUsuń
  2. Basiu, śpię owinięta w koc i kołdrę. Czytam pod kołdrą, żeby mi ręce nie marzły. Kiedyś mawiałam, że wystarczyłoby mnie wysłać na Sybir i po mnie. Zaczynam podejrzewać, że jestem odporniejsza niż sądziłam. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Też jestem zmarźluch, więc bratnią Ci duszą jestem. Przytul się do ciepłego termoforu, albo butelki po wodzie mineralnej. Serdeczności i ciepła moc!

    OdpowiedzUsuń