sobota, 4 czerwca 2016

Pożegnanie z Feliksem, czyli jak skończył się dla mnie komunizm


Proszę państwa, czwartego czerwca skończył się w Polsce komunizm. Cytuję klasyczkę, bo choć kpiono okrutnie z jej - Joanny Szczepkowskiej, występu w Dzienniku TV, przyznać trzeba, że powiedziała to, co wszyscy w gruncie rzeczy myśleli i czym się radowali. Pamietam ten entuzjazm przyprawiony lekkim niedowierzaniem. To naprawdę? Pamiętam plakat Tomka Sarneckiego "W samo południe". I pamiętam satysfakcję, z jaką po raz pierwszy w dorosłym życiu szłam na wybory. Jest jednak jedno ale. Bo dla mnie osobiście komunizm upadł nieco później. A było to tak...

Parę lat przed 4 czerwca 1989 roku. Impreza rodzinna. Na imprezie mój prawie narzeczony wiedzie z moim ojcem dyskusję na tematy różne, w tym polityczne. Po sierpniowych strajkach zostało tylko wzniosłe wspomnienie. Za to świeżo w pamięci pleni się stan wojenny. Podlane alkoholem temperamenty zaczynają wrzeć. Panowie spierają się, czy i kiedy ten komunistyczny kolos na glinianych nogach wreszcie upadnie. W końcu powstaje zakład: mój ojciec twierdzi, że jeszcze w tej dekadzie pomnik Feliksa Dzierżyńskiego zniknie z placu, który mój tata, jak na rasowego, przedwojennego warszawiaka przystało, nazywał Placem Bankowym. Nikt w to za bardzo nie wierzy, ale każdy by się ucieszył.

Kilka lat później. Listopad 1989 roku. Już jako świeżo upieczone małżeństwo stoimy na Placu Bankowym i patrzymy, jak krwawy Felek rozsypuje się w pył. A mój mąż mówi, że to najwspanialej przegarny zakład w jego życiu.

Tak, proszę państwa, skończył się dla mnie komunizm. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz