poniedziałek, 27 czerwca 2016

Moja Ryska Przygoda. Latgale, czyli tam, gdzie zaczyna się Łotwa


Świętojański długi weekend spędziliśmy w Latgale. Po ryskich emocjach związanych z Ligo postanowiliśmy opuścić stolicę i zapoznać się nieco z Łotwą sielską. Wybór padł na Latgale, a to z dwóch powodów. Po pierwsze, obejrzeliśmy w ryskim muzeum sztuki "Riga Bourse" wystawę rosyjsko-łotewskiego malarza, Bogdanowa-Bielskiego, którego obrazy z Latgale w roli głównej rzuciły nas na kolana. Kilka przykładów można zobaczyć tu: http://www.rigathisweek.lv/event/cultural_agenda/exhibitions/nikolai-bogdanov-belsky-1868-1945/819. Po drugie, wyczytaliśmy w przewodniku, że Latgale, po naszemu Łatgalia, kiedyś nosiła nazwę Inflantów Polskich i do dziś można tu znaleźć liczne ślady polskiej obecności. Może zadrgała w nas nutka nostalgii za ziemią ojczystą, może czysta, podróżnicza ciekawość - kto wie. Dość, że w piątkowy poranek ruszyliśmy na wschód, do krainy lasów, jezior i polskich pamiątek.

Łatgalia była dla nas bardzo łaskawa. Przywitała nas piękna pogoda oraz pan Józef, potomek rodu, który na tej ziemi mieszka od czasów Batorego (!). Potem było już tylko lepiej. Zwiedziliśmy wszystko, co zaplanowaliśmy, a nawet więcej. Krasław z pamiątkami po rodzie Platerów i mogiłą polskich legionistów, Daugavpils z Centrum Marka Rothki, Aglonę zwaną łotewską Częstochową, Lielindricę z przecudnym, drewnianym kościółkiem z XVII wieku, rezerwat Loki z domami starowierów... A jako wisienkę na torcie dostaliśmy nocleg w Arkadiji - uroczym zakątku nad samą Dźwiną, gdzie ciszę przerywał tylko śpiew ptaków i rechotanie żab.

Wrażenia? Piękny region, powikłane ludzkie losy, trudna historia, serdeczni mieszkańcy. Na każdym kroku spotykał nas uśmiech i życzliwość. Kiedy, szukając kościółka w Lielindricy, przypadkiem trafiliśmy do domu zakrystianki,  ta, nie zważając, że akurat miała gości, porzuciła suto zastawiony stół i pojechała z nami na kościelne wzgórze, żeby otworzyć dla nas drzwi kościoła. Zaś nasi gospodarze z Arkadiji sprawili nam nie lada frajdę, zabierając na wyprawę po leśnych bezdrożach, by pokazać nam miejsca na granicy z Białorusią, gdzie kiedyś byli krasiwyje dzierewni, a tiepier' tolko pustota.

Wielu naszych rozmówców w pierwszych słowach wspominało: A moj dzied (moja babuszka) był Poliak... Jednak po polsku rozmawialiśmy tylko z panem Józefem oraz księdzem z kościoła św. Piotra w Daugavpils. Inni już tylko "dzień dobry" i "dziękuję". Nie było zmiłuj - musieliśmy odkopać nasz głęboko zagrzebany w (nie)pamięci rosyjski. Szło jako tako. Pani profesor Pulkowska z mojego liceum pewnie drastycznie obniżyłaby mi ocenę. Ja jednak, niezrażona, powtarzałam sobie, że najważniejsza jest komunikacja, i brnęłam przez gąszcz rosyjskich słów, co chwila posiłkując się polskimi, dla niepoznaki dodając rosyjski akcent. Grunt, że poniali. I ja toże.

Latgale znaczy podobno "koniec Łotwy". Dalej już Białoruś. Ale jak nam powiedział pan Józef, koniec to także początek. Wracając do Rygi, myśleliśmy, że opuszczamy miejsce, gdzie Łotwa się zaczyna. I wierzcie mi, to bardzo piękny początek.















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz