środa, 22 czerwca 2016

Moja Ryska Przygoda. Ligo, Ligo, czyli też mogę mieć wianek


Jedną z niespodzianek, jakie czekały na mnie w Rydze, był fakt, że zaledwie 10 dni od rozpoczęcia tu pracy, załapałam się na święto państwowe. W dodatku, nie celebruje ono żadnego doniosłego faktu historycznego, chyba żeby za doniosły fakt historyczny uznać przesilenie letnie. Tu uznano. A wskutek tego uznania 23 i 24 czerwca są dniami wolnymi od pracy. Gdy wziąć pod uwagę miłą koincydencję, że w tym roku dni te przypadają w czwartek i piątek, w efekcie otrzymujemy dłuuuugi weekend. Który dla mnie właśnie się rozpoczął. Ha! Ale wróćmy do samego Święta.

Napisałam je wielką literą nie przez przypadek. Bo dla Łotyszów Ligo-Jani (tak się to święto nazywa) to sprawa poważna. Nasza Sobótka czy inne Wianki mogą się schować! Tu świętuje się NAPRAWDĘ. Prawdopodobnie ma to związek z faktem, że za czasów Związku Radzieckiego władza surowo zakazała świętowania, uznając Ligo za oczywisty wyraz ciemnoty i - co gorsza - przywiązania do zgoła nieradzieckich korzeni. Zatem, gdy tylko władza sowiecka sobie poszła, Łotysze przywrócili Ligo, nadając świętu charakter tyleż oficjalny (święto państwowe, dni wolne od pracy), co ludyczny.

Mamy tu wszystko, co ludy naszego regionu uznawały za ważne - szacunek i wdzięczność dla natury, hołd składany płodności, nadzieję na urodzaj i szeroko rozumianą pomyślność. Mamy ogień, wodę, zioła. Mamy ofiary składane naturze. Wreszcie, mamy to, co homo ludens lubi najbardziej - taniec, śpiew i... napoje wyskokowe. W przypadku Łotwy - piwo.

Wiele tradycji nam, Polakom, jest dobrze znanych. Różnią się detale, ale sens pozostaje ten sam. Można powiedzieć, że to wariacje na temat. Na przykład, podobnie jak podczas naszej kupalnocki, dziewczęta plotą wianki, ale zamiast rzucać ja na wodę, próbują je zarzucuć na gałęzie dębu - każda
nieudana próba o jeden rok oddala perspektywę zamążpójścia. O tym, czy mariaż będzie szczęśliwy, dąb roztropnie milczy. Panowie skaczą przez ogień, który ma ponoć właściwości oczyszczające. Wszyscy zajadają się serem, który jest żółty i okrągły jak słoneczko i ma w sobie dużo kminku. A jak kto nie lubi sera, może oddać hołd słońcu, zjadając okrągłe, pomarańczowe placki marchwekowe. Wszystko, z piwem włącznie, nawiązuje do Matki Natury, bo przecież piwo to sama natura. CBDU.

Oczywiście, święto ma także wymiar komercyjny. Towarzyszą mu rozmaite targi, na których kupić można wszystko - od rękodzieła, poprzez artykuły spożywcze, po rośliny. Te ostatnie stanowią zresztą wiodący motyw Ligo. Na topie są kwiaty, zioła, trawy i gałęzie dębu, który, jako symbol siły, cieszy się wielką estymą. Do tego stopnia, że panowie przystrajają głowy wieńcami z jego liści. Widok bezcenny. W ogóle, wianki nosi się tu bez żadnych ograniczeń - nieważna płeć, wiek, status... Na własne oczy widziałam dziś w centrum Rygi panie w eleganckich garsonkach i wianuszkach zdobiących skronie. Naszła mnie nawet pokusa, żeby też sobie taki sprawić. Powstrzymała mnie jednak myśl, że to trochę ryzykowne. Ktoś mi strzeli fotkę, wrzuci do sieci, pół świata to zobaczy, a krewni-i-znajomi-królika skomentują, że pojechała do Rygi, pobyła tam raptem dwa tygodnie i już jej odbiło. Więc nie kupiłam. A teraz żałuję.

Ale jest jeszcze szansa. Jutro właściwe Ligo. Ryga świętuje na całego. Po dwóch stronach rzeki dwie konkurencyjne imprezy. My, jako lokalni patrioci Agenskalns, zostaniemy na ryskiej "Pradze". I kto wie, może wrócimy do domu w wiankach? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz