Marian Keyes twierdzi, że kobiety dzielą się na trzy kategorie: kobiety-które-nie-mogą-żyć-bez-butów, kobiety-które-nie-mogą-żyć-bez-pachnących-płynów-do-kąpieli oraz kobiety-które-nie-mogą-żyć-bez-wytwornej bielizny*. Kiedy po raz pierwszy czytałam felietony irlandzkiej pisarki (Marian to, wbrew pozorom, imię żeńskie), w podziale tym zastanowił mnie brak kategorii czwartej, czyli kobiet-które-nie-mogą-żyć-bez-biżuterii (w wersji bardziej drastycznej: bez diamentów). Szybko jednak doszłam do wniosku, że prawdopodobnie według Keyes, bez biżuterii nie może żyć żadna kobieta na tym świecie, więc nie ma sensu dzielić włosa (kobiecego) na czworo.
Tak czy siak, Marian Keyes sama siebie zaliczyła do kategorii pierwszej. W jej szafie piętrzą się ponoć pary najprzeróżniejszych butów, a ona sama nie dość, że na obuwie potrafi wydać każdą kwotę, to czasem, gdy jakieś buciki podobają jej się szczególnie, gotowa jest posunąć się nawet do zakupu butów nie w swoim rozmiarze. Należy przypuszczać, że w przypadku pozostałych dwóch kategorii rzecz ma się podobnie w odniesieniu do płynów do kąpieli oraz wytwornej bielizny.
Pomijając wspomnianą już wątpliwość odnośnie braku kategorii czwartej, lektura felietonu Keyes nasunęła mi także inną refleksję natury - że tak to ujmę - bardziej osobistej. Otóż, z pewnym zaskoczeniem stwierdziłam, że nie mieszczę się w żadnej z wyodrębnionych przez Irlandkę grup. Dla pewności zrobiłam szybką inspekcję w moich szafach. Buty? Cóż, mam kilka par, spośród których największym uczuciem darzę traperki, żałując niepomiernie, że nie mogę ich nosić do pracy. Nigdy jednak nawet najcudowniejsza linia traperek nie skłoniłaby mnie do zakupu zbyt małego rozmiaru. Co się tyczy butów na obcasie, w ogóle nie lubię ich nosić, więc kupowanie tego narzędzia tortur uważam za nieprzyjemną konieczność i przykre ustępstwo na rzecz wymogów cywilizacji zachodniej. Płyny do kąpieli? Przetrząsnąwszy dokładnie szafki w łazience, znalazłam resztki jednego, którego wygląd nasuwał podejrzenie, że stoi tam już od bardzo dawna. Trudno to chyba uznać za objaw przywiązania do tego akcesorium łazienkowego luksusu. No i na koniec - wytworna bielizna. Hm, temat intymny i bardzo delikatny, zważywszy, że może to przeczytać małżonek oraz dziatwa. Ale niech tam, powiem prawdę! Po pierwsze, mam nieodparte wrażenie, że te luksusowe, satynowo-koronkowe szmatki najlepiej wyglądają na modelkach w rozmiarze 0, do którego wprawdzie dążę, ale na razie bezskutecznie. Po drugie zaś (czyżby to kwestia wieku?), zaczynam rozumieć, co miała na myśli moja mama, gdy zimową porą sprawdzała, czy założyłam podkoszulek (o barchanowych galotkach chyba nie wypada wspominać?). Innymi słowy - wygoda i ciepło ponad wszystko!
Wnioski nasuwają się same. Albo Marian Keyes coś przeoczyła, albo też... nie jestem kobietą. Na szczęście, jest jeszcze trzecia możliwość: wyjątek potwierdzający regułę. Jak mówił lord Farquaad w "Shreku", wybieram trójkę. Bo czyż nie jest miło myśleć, że się jest kimś wyjątkowym? Nawet jeśli to oznacza brak diamentów w szkatułce. Albo nawet brak szkatułki.
*Marian Keyes, Under the duvet - gorąco polecam.
środa, 20 października 2010
Kobieta wyjątkowa, czyli dobre strony braku wytwornej bielizny
Etykiety:
bielizna,
biżuteria,
buty,
diamenty,
kobieta,
kosmetyki,
Marian Keyes,
psychologia,
reguła,
Under the duvet,
wyjątek
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz