Mąż to jednak fajny wynalazek. I samochód pożyczy, i do teatru zabierze. Z tym samochodem to jest, zresztą, zabawna sprawa. Jak był kupowany, wersja oficjalna głosiła, że dla mnie. Dziwnym zbiegiem okoliczności, w dowodzie rejestracyjnym figuruje jednak wprawdzie moje nazwisko, ale imię bynajmniej nie moje, a w dodatku męskie. Dobrze mi znane. Teraz samochód zmienia właściciela w zależności od nastroju mojego Pana i Władcy. Czasem komunikat głosi: "Ale sama przyznaj, że fajny samochód CI kupiłem", a czasem brzmi: "Uważaj, żebyś nie zarysowała MOJEGO samochodu". I bądź tu człowieku mądry!
Za to z teatrem jest naprawdę ekstra i bez zgrzytów. Pan i Władca wie bowiem doskonale, że do przybytku Melpomeny zawsze pójdę chętnie, bez problemu wybaczę nieliczne (muszę to przyznać) repertuarowe wpadki, a jedyny problem to wstrzelić się z terminem i kupić bilety na wieczór, którego akurat nie spędzam na drugim końcu Europy.
Wczoraj się wstrzelił. Poszliśmy do teatru Scena Prezentacje, który z mojego puntu widzenia ma dwie wielkie zalety - po pierwsze, od wielu lat niezmiennie trzyma poziom, a po drugie, mieszkamy rzut beretem od jego podwoi, więc możemy się tam udać pieszo, a gdyby sztuka jednak zawiodła, wrócić szybko do domu i zapić rozczarowanie zieloną herbatką.
Na szczęście, wczorajszego wieczora nie musieliśmy niczego zapijać. Obejrzeliśmy spektakl "Ameryka". Tytuł nieco mylący, bo zasadniczo chodzi o to, że - jak śpiewa Dawid Bowie - "this is not America", a akcja dzieje się w Paryżu, Brukseli i Nicei, ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że sztuka niezła (choć ponura jak noc listopadowa), a na dodatek dobrze zagrana. Historyjka jest w sumie prosta: chłoptaś z dobrego domu (student) spotyka niegrzecznego chłopca o pokręconym życiorysie i bardzo lekkim podejściu do życia (rachunków nie płaci, nie brzydzi się włamem i kradzieżą, za to brzydzi się pracą). To ślizganie się po powierzchni egzystencji udziela się chłoptasiowi z dobrego domu, który ten dom porzuca i realizuje swój młodzieńczy bunt, żyjąc sobie lekko w towarzystwie niegrzecznego chłopca. Szybko się jednak okazuje, że trudno w takim życiu odnaleźć jakikolwiek sens, bo dragi i laski to naprawdę nie wszystko. Koniec łatwy do przewidzenia i mało który widz będzie nim zaskoczony.
Zaskakuje natomiast dojrzała i naprawdę dobra gra dwóch młodych aktorów (obaj z rocznika 1984) - Mateusza Ławrynowicza i Arkadiusza Smoleńskiego. Obu widziałam na scenie po raz pierwszy, ale mam szczerą nadzieję, że nie ostatni. Spektakl dosłownie wisiał na nich (i tylko na nich), ale trzeba przyznać, że udźwignęli. Gdybym miała wybierać, może o pół gwiazdki więcej przyznałabym Mateuszowi Ławrynowiczowi za rolę Joego (ten niegrzeczny), być może jednak tylko dlatego, że sama postać wydaje się nieco ciekawsza. Obu chłopakom życzę wielu podobnie udanych ról i trzymam kciuki, by nie dali się wciągnąć w jakieś serialowe bańki mydlane, bo Melpomena się zapłacze. Ja też.
Konkluzja? Ameryka jest wprawdzie gdzie indziej, ale teatr mam tuż za rogiem, z czego chciałabym często korzystać. Piszę to na wypadek, gdyby ten tekst czytał mój Pan i Władca. Ktoś przecież musi kupić bilety.
Teatr Scena Prezentacje, "Ameryka", reż. Romuald Szejd, scenografia - Marcin Stajewski, kostiumy - Ewa Zaborowska, obsada: Mateusz Ławrynowicz, Arkadiusz Smoleński
piątek, 29 października 2010
Ameryka jest gdzie indziej
Etykiety:
Ameryka,
Arkadiusz Smoleński,
Mateusz Ławrynowicz,
Scena Prezentacje,
Serge Kribus,
teatr
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz