piątek, 23 lipca 2010

Dzień z życia BB, czyli film dla potomności


Ktoś wpadł na pomysł, by udokumentować dzień z życia ludzkości. Ludzie będą rejestrowali swój dzień codzienny, a światowej sławy reżyser połączy najciekawsze wątki w jedno i w ten sposób powstanie dzieło pt. "Show us your day". Pomysłodawcy wybrali dzień 24 lipca i na różnych portalach zachęcają ludzi, by chwycili w dłonie kamery czy aparaty cyfrowe i podzielili się z resztą świata tym, co dla nich ważne. Na całość ma mieć oko Ridley Scott, którego doświadczenie i wyczucie dramatyzmu pozwoli stworzyć obraz na miarę "Gladiatora" (może uda się namówić Russela Crowe'a, żeby też złapał za cyfrówkę?).

W sumie, fajna sprawa, więc pomyślałam, że może i ja się przyłączę. Tym bardziej, że 24 lipca mogłabym stworzyć klasyczny film drogi. Jadę w góry Stołowe, trochę okrężną drogą, bo przez Kraków, gdzie muszę zostawić syna z kumplem, którzy też jadą w góry, ale oczywiście inne niż ja, żebyśmy się czasem na szlaku nie spotkali. Będę zatem jechała długo, co w wypadku polskich dróg oznacza naprawdę dłuuuuuugo. Oraz z dreszczykiem. Film nie będzie pozbawiony suspensu, bo kto wie, czy zdążę do Krakowa na czas, tak by syn z kumplem wsiedli do właściwego busa? I kto mi zagwarantuje, że uda mi się potem wyjechać z labiryntu krakowskich ulic i uliczek i trafić na drogę wiodącą ku Kotlinie Kłodzkiej? Zwłaszcza, jeśli wyłączę gps, co w przypadku filmu drogi jest warunkiem sine qua non sukcesu.

Jak znam życie, mój film będzie miał także posmak dramatu rodzinnego - kto ma potomstwo w wieku lat 20, ten rozumie, co mam na myśli. "Zwykli ludzie" wysiadają. Z pewnością, mogę zagwarantować sporą dawkę psychologii, z elementami komediowymi (śmiechu z offu nie zapewniam!), ale nie będzie to komedia romantyczna. Autostopowiczów brać nie zamierzam, więc pewnie obejdzie się bez wątków sensacyjnych, chyba że syn postanowi zamordować mnie lub ja syna, co w tak długiej podróży może się, niestety, przydarzyć.

Za to, jak już dotrę do Kotliny Kłodzkiej, akcja raptownie zwolni, bo będę tak wykończona, że żaden Ridley Scott nic ze mnie nie wykrzesze i będę w stanie prezentować jedynie psychologiczną głębię rodem z filmów Bergmana. Wymowne "Milczenie" zastąpi skrzące się dowcipem i międzypokoleniowym napięciem dialogi, choć raczej nie pójdę sprawdzać, gdzie rosną poziomki. Na koniec zafunduję widzom spektakl spod znaku Buñuela - noc pełną snów tak koszmarnych, że pies andaluzyjski zawyje z przerażenia. Ale proszę się nie martwić - ta sekwencja potrwa tylko do północy, bo potem będzie już 25 lipca i eksperyment się skończy.

Potomni, oglądając ten film, dojdą zaś do wniosku, że nihil novi sub sole i pójdą do kina obejrzeć kolejnego "Gladiatora" czy innego "Robin Hooda". Ach, ta komercja...

2 komentarze:

  1. Mój film byłby szalenie nudny... Siedzę bowiem na walizkach w oczekiwaniu na dostarczenie mi przez dealera samochodu. Siedzę tak od 8 lipca (pierwszego terminu wyjazdu na urlop), a nasze szwedzko-chińskie(?!) auto wciąż w drodze do Gdańska - też film nudny jak diabli - jedzie, i jedzie , i jedzie.... wrrrrrr
    Pozdrawiam Beatko - Ewa

    OdpowiedzUsuń
  2. Za to, jak auto dotrze, akcja ruszy z kopyta i kto wie, co się z tego może wykluć - może drugi "Death Proof" i Tarantino umrze z zazdrości? Pozdrawiam urlopowo. :)

    OdpowiedzUsuń