piątek, 6 maja 2016

Ziemia obiecana na Woli


Od jakiegoś czasu czuję się, jakbym żyła w "Ziemi obiecanej". Nie, nie w tej, do której Starsi Bracia w wierze wędrowali 40 lat. W tej Reymontowskiej, łódzkiej i fabrycznej. Wprawdzie warszawska Wola też była fabryczna, jednak nie w tym tkwi podobieństwo. Podobieństwo tkwi w ogniu.

Bo od jakiegoś czasu na mojej ulicy regularnie wybuchają pożary. Mniej więcej raz na tydzień nocną ciszę rozdziera wycie syren straży pożarnej, a w nasze okna błyska niebieskie światło strażackich wozów. Prawdziwa dyskoteka. Płonie sąsiednia kamienica.

Jest to stara, przedwojenna ruina. I wygląda dokładnie tak, jak brzmi: RUINA. Grożąca zawaleniem. Trzymająca się w kupie ledwo, ledwo. Tu i tam podparta kołkami i dla picu odseparowana od chodnika białoczerwoną taśmą z napisem "Przejście drugą stroną ulicy". Dzięki czemu, jak komuś spadnie na głowę któraś z licznych, obluzowanych cegieł, to ów ktoś sam sobie będzie winien.

Ktoś mógłby spytać, po co taka ruina jeszcze stoi i grozi ludzkiemu życiu i zdrowiu. Ja też pytałam - przez pierwsze parę lat mieszkania obok. Teraz już nie pytam, bo wiem. Otóż stoi, bo ten archtektoniczny truposz otoczony jest opieką konserwatora zabytków. Przy czym, słowo "otoczny" należy rozumieć bardzo precyzyjnie - otoczony taśmą. Bo na tym opieka się kończy.

Kamienica bowiem stanowi własność prywatną. Czyją - nie mam pojęcia. Słuchy jednak krążą, że właściciel istnieje i chętnie by właścicielem być przestał. Nie bardzo jednak może, bo kto kupi ruinę "pod konserwatorem"? Idealnie byłoby zburzyć to, co zostało z kamienicy, i spylić atrakcyjną działkę w centrum stolicy. Do rymu. Ale nie wolno - zburzenie "zabytku" grozi drakońskimi karami, które cały biznes uczyniłyby kompletnie nieopłacalnym. Zatem ruina stoi sobie i malowniczo niszczeje, a okoliczni menele urządzają w niej sobie noclegownię, imprezownię i licho wie, co jeszcze.

Dlatego, kiedy jakiś czas temu kamienica zaczęła regularnie płonąć, przypomniała mi się "Ziemia obiecana". Tam pożary fabryk stanowiły nierzadko ratunek przed bankructwem. Tu - kto wie? - może okażą się gwoździem do trumny tego truposza, a konserwator zabytków nie będzie miał już czego otaczać taśmą, czyli opieką.

I wszystko to generalnie ważyłabym sobie lekce, gdyby nie fakt, że MOJA kamienica stoi tuż obok. Przez prowizoryczny i bynajmniej nie przysłowiowy płot. Który ognioodporny nie jest. Mam zatem nadzieję, że święty Florian, w przeciwieństwie do konserwatora zabytków, otoczy nas opieką. Nie taśmą. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz