piątek, 20 maja 2016

Sycylia we dwoje. O (nie)jedzeniu słów kilka


Kuchnia sycylijska jest przepyszna. Przepyszna i urozmaicona. Taką opinię przeczytasz, drogi Czytelniku, w każdym przewodniku po wyspie i w każdym artykule traktującym na temat jej uroków. I zasadniczo można się z nią zgodzić, chyba że... Chyba że się należy do gatunku homo sapiens diaeteticus. I jeśli się nie jada, dajmy na to, węglowodanów, kuchnia sycylijska nie tylko nie jest przepyszna, ale jest wręcz zabójcza.

Bo kuchnia sycylijska węglowodanami stoi. Menu wszystkich knajp to w miażdżącej większości pasty (kluchy), risotto i pizze różnej maści, a zmieniają się tylko dodatki. Oczywiście, jak się człowiek uprze i ma nieco zasobniejszy portfel, może ominąć tę niedogodność i zjeść na przykład samo mięso. Powiedzcie mi jednak, co ma zrobić wegetarianka, która nie jada węglowodanów?

Otóż taka dziwaczka ratuje się jak może. Na przykład prosi pokornie gospodarza hoteliku i kucharza w jednej osobie, by na kolację podał jej pastę z bakłażanem składającą się z samego bakłażana. Czasem się udaje.

Najgorzej jest jednak ze śniadaniami. W hotelikach, w których zarezerwowaliśmy sobie noclegi, śniadanie było wliczone w cenę. Generalnie rzecz ujmując, jest to rozwiązanie wygodne, bo pozwala nie ganiać rano po knajpach lub sklepach, tracąc cenny czas. Generalnie. Bo gdy przyjrzeć się sprawie bliżej, homo sapiens diaeteticus ląduje bez śniadania. Cóż bowiem ma zrobić, jeśli na talerzu ma samo pieczywo i dżem? O jakości pieczywa wypowiadać się nie mogę, bo nie próbowałam. Od PiW-a wiem, że bywała różna. Szczytem wszystkiego były opakowane w celofan sucharki, które w hotelu w Palermo nasza urocza gospodyni pozostawiła nam w wielkiej obfitości, w towarzystwie malutkich dżemików i miodków. Dla równowagi, w kilku miejscach PiW ucztował, przebierając wśród świeżutkich croissantów i ciasta domowego wypieku. A ja piłam kawę.

Na szczęście są targowiska. A na targowiskach - masa lokalnych owoców i warzyw, w tym takich, których polskie podniebienie w ogóle nie zna. Jak na przykład nespole - coś w rodzaju skrzyżowania moreli z jabłkiem czy gruszką. Po polsku się to ponoć nazywa nieśplik japoński. Jak zwał, tak zwał, ale jest pyszne! Nieśplik parę razy uratował mnie przed śmiercią głodową, kiedy w hotelowym menu śniadaniowym sucharki były jedyną opcją.

Żeby być sprawiedliwą, muszę jednak dodać, że zwykły homo sapiens, który nie ma żadnych dietetycznych fanaberii, na kuchnię sycylijską nie powie złego słowa. A jak jeszcze lubi wino i trafi do Marsali... Ale to już całkiem inna historia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz