wtorek, 30 września 2014

W kraju kwitnącej wiśni w porze czerwieniących się klonów

Podróż, którą zamierzam opisać, jest prezentem. W ten niebanalny sposób mój Pan i Władca postanowił uczcić moje bardzo okrągłe urodziny. Dzięki temu, rocznica, którą właściwie powinnam wstydliwie przemilczeć, będzie celebrowana przez całe trzy tygodnie. Hai!

Dzień pierwszy: Tokio

Właściwie, to powinnam napisać "noc pierwsza", bo do hotelu dotarliśmy ok. 21-ej. Krótki spacer po dzielnicy (spaliśmy w Kanda, którą nasz pilot określił jako dzielnicę biznesu, ale tak do końca mu nie ufam, bo bardziej mi to wyglądało na dzielnicę uciech - jak będzie okazja, sprawdzę u pana Google'a), drobne zakupy w minimarkecie, żeby coś mieć na śniadanie, a na koniec - crème de la crème, czyli przepakowanie walizek.

Doszliśmy bowiem do wniosku, że jak na wyprawę trampingową, mamy za dużo  bagażu i targanie dwóch waliz i dwóch plecaków z dworca na dworzec i z hotelu do hostelu może nam skutecznie uprzykrzyć życie. Każde z nas zrezygnowało więc mniej więcej z połowy ciuchów i tym sposobem mamy wszystko w jednej walizce. Druga poczeka na nas w Tokio, dokąd wrócimy akurat w dniu moich urodzin.

Teraz siedzimy w szybkim pociągu do Osaki, skąd pognamy do Hiroszimy. I tam wreszcie na dobre zaczniemy zwiedzanie.

Japonia przywitała nas... uprzejmie. Na tokijskim lotnisku, od wyjścia z samolotu do taśmy z bagżem, co kilkanaście metrów stał Japończyk lub Japonka w uniformie i kłaniając się z atencją,
oznajmiali, że serdecznie nam dziękują. Nie precyzowali, za co, ale można się domyślać, że za honor, jaki im uczyniliśmy naszą wizytą.

Uprzejmość hotelowej obsługi też była na odpowiednim poziomie, choć nie obraziłabym się, gdyby byli nieco mniej uprzejmi, ale za to bardziej biegli w angielskim. Zanim dogadaliśmy się, ile będzie nas kosztował nocleg, upłynęło sporo wody w Sumida-gawa. Podobnie dziś rano, gdy upewniałam się, że nasza walizka będzie na nas bezpiecznie czekać w jakimś zamkniętym pomieszczeniu. Pan patrzył mi głęboko w oczy, kłaniał się po wielokroć, ale to nie przekładało się na sprawność komunikacji. Kwitka na bagaż też nie dostaliśmy, więc pozostaje mieć nadzieję, że jak zażądamy zwrotu walizki, oddadzą nam ją - z czystej uprzejmości.

Dzień drugi: Hiroszima

Uprzejmość Japończyków towarzyszy nam nadal. Po gremialnym zwiedzaniu parku z bombą atomową w roli głównej, odłączyliśmy się od grupy, która postanowiła już wracać do hotelu, i podążyliśmy w bliżej nieokreślonym kierunku zamku-twierdzy. Spytany o drogę japoński młodzieniec tak się zatroskał, czy trafimy, że... zaprowadził nas na miejsce. Dobre półtora kilometra marszu! A zostawiając nas pod bramą zamku, zaklinał nas na wszystkie świętości, żebyśmy z powrotem koniecznie wzięli taksówke, bo się zgubimy, a do hotelu mamy daleeeeko.

Kilka słów o samej Hiroszimie. Mieście zdmuchniętym z powierzchni ziemi. W tutejszym muzeum udokumnetowano to wydarzenie bardzo drobiazgowo. Naoglądaliśmy się tam makabrycznych zdjęć i innych, materialnych świadectw tego, co z naszym światem może zrobić bomba atomowa. Wraz z nami oglądało to z dziesięć wycieczek szkolnych - muzeum ataku na Hiroszimę jest ewidentnie żelaznym punktem programu edukacji młodego pokolenia. Młodzież - wszyscy w obowiązkowych mundurkach - wychodziła z muzeum niespecjalnie przejęta. Ot, kolejna wycieczka odhaczona. Czas robi swoje. Kino też. Jak ktoś co drugi wieczór przeżywa inwazję kosmitów na planetę Ziemia, widział nie takie obrazki.

A Hiroszima? Podniosła się z gruzów - prosto do nieba, o czym świadczą liczne wieżowce. I tętni życiem, w tym nocnym. Spacer po tutejszej dzielnicy rozrywek wszelakich pokazał nam dobitnie, że Japończycy od uciech nie stronią. Po barach włóczą się całe stada panów w obowiązkowych białych koszulach, którzy wyglądają tak, jakby siłą oderwano ich od biurka. Jedni topią frustrację w alkoholu, inni w grze na automatach. Zajrzeliśmy na chwilę do takiego przybytku - istny horror. W dodatku przyprawiony szczyptą oszustwa, bo - jak nam powiedział nasz pilot - hazard jest tu zakazany, więc wymyślono sprytny patent. Wygraną są jakieś śmieszne gadżety, które potem w specjalnych punktach wymienia się na kasę. Nie sprawdzaliśmy, czy faktycznie tak to działa, ale jeśli tak, to witajcie w krainie hipokryzji.

No dobra, jest trzecia nad ranem, pora spać. Różnica czasu na razie daje nam się ostro we znaki. Jutro  wyspa świątyń! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz