- Kochanie, czy nie powinniśmy zmienić opon na zimowe? - spytałam dziś męża przy śniadaniu, pragnąc dać dowód, że troszczę się o nasz środek transportu i dbam o bezpieczeństwo rodziny. Puchłam przy tym z dumy, bo już sam fakt, że W OGÓLE wiem, co to takiego opony zimowe, uznaję za niezwykły przejaw bystrości umysłu i szerokości horyzontów motoryzacyjnych. Mąż spojrzał na mnie jakoś tak dziwnie, więc szybciutko dokonałam korekty: - No, chyba że poczekamy jeszcze troszkę, aż temperatura spadnie... Kolejne spojrzenie, jakie mi rzucił, sprawiło, że całkiem zamilkłam. - Opony są zmienione już od tygodnia - powiedział mój małżonek dobitnie - Nie zauważyłaś?!
Pytanie wypowiedziane zostało z takim zdumieniem, że w pierwszej chwili poczułam się jak ślepa i niedorozwinięta. Szybko jednak włączył mi się instynkt samoobrony. - Niby jak miałam zauważyć - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, co jako metoda erystyczna, sprawdza się całkiem nieźle. Jednak nie w tym wypadku. - FELGI SĄ INNE - oznajmił mąż wielkimi literami, jakby mówił do niezbyt rozgarniętego dziecka. - Stalowe - postawił kropkę nad i, a syn, który się temu przysłuchiwał, aż przestał jeść i pokręcił głową z wyraźną dezaprobatą. Przez chwilę myślałam, że pragnie w ten sposób skarcić ojca za to, że tak się nade mną wytrząsa, ale szybko się okazało, że dezaprobata dotyczyła mojej indolencji. - Nowe buty u koleżanki to byś zauważyła, prawda? - wystrzelił we mnie ostatni pocisk i obaj panowie zachichotali ironicznie, zjednoczeni i poczuciu męskiej wyższości nad kobiecym podgatunkiem.
Odpuściłam sobie tłumaczenie, że nowych butów u koleżanki też bym nie zauważyła, bo dobrze wiem, że to nic nie znaczy. Pod tym względem odbiegam znacząco od średniej żeńskiej i mam podejrzenie graniczące z pewnością, że większość kobiet jednak zwraca uwagę na takie detale. Wracając jednak do samochodu, trochę mnie ta historia z felgami zastanowiła. Co by musiało się zmienić w moim aucie, żebym to dostrzegła? Wiem! Kolor. Ewentualnie, marka, pod warunkiem, że nie byłaby zbyt podobna do tej obecnej. I to by było na tyle. O felgach wiem tyle, że coś takiego istnieje, a opony wszystkie wyglądają dla mnie identycznie. To pewnie kwestia innej lateralizacji mózgu - zupełnie jak z tą prawą i lewą stroną, które nigdy nie chcą być tam, gdzie powinny. Zwłaszcza, gdy muszę robić za pilota.
Takie drobne epizody utwierdzają mnie w przekonaniu, że z tym Marsem i Wenus coś jednak jest na rzeczy. Trudno, narażę się feministkom i powiem to głośno i wyraźnie: różnimy się. My, kobiety i oni, mężczyźni. Na przykład oni nie rozróżniają kolorów. Dla mojego męża wszystkie barwy są "awe" - czerwonawa, biaława, brązowawa, bo takie bezpieczne przybliżenie oddala możliwość pomyłki. My mamy problem z orientacją w terenie (potrafię się zgubić nawet we własnym mieszkaniu). Oni pytając, oczekują konkretnej odpowiedzi, my - raczej wręcz przeciwnie. Oni są zwykle konsekwentni, my - uroczo (lub wkurzająco - zależy od tego, jak bardzo facet nas kocha) niekonsekwentne.
Ta ostatnia cecha daje zresztą bardzo zabawne efekty. Rozmawiałam ostatnio z pewną znajomą, która sama siebie nazywa feministką. Najpierw przejechała się po Korwinie-Mikke i jego poglądach na kobiety, potem przez kwadrans dowodziła, że jeśli między płciami są jakieś różnice, to zdecydowanie na korzyść płci pięknej. A na koniec opowiedziała mi jakąś historyjkę ze swojego zawodowego życia z pewną wredną babką w roli głównej, która rozsiewała po firmie ploty - "no, wiesz, jak to kobiety". I nawet nie zauważyła, że właśnie zaprzeczyła sama sobie. Ergo, jest stuprocentową kobietą. Co było do udowodnienia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz