poniedziałek, 2 października 2017

W stepie szerokim, czyli urlop w Kazachstanie. Część pierwsza i nieostatnia



Od czego by tu zacząć... No dobra, od początku. Parę miesięcy temu, jakoś tak w styczniu, do świadomości mojej i mojego PiW-a przedarła się myśl, że mamy oto rok 2017, a to oznacza, że we wrześniu będziemy świętowali bardzo, ale to bardzo okrągłą rocznicę naszego związku małżeńskiego. Zaczęliśmy o tym mówić niemal równocześnie, co dobitnie świadczy o tym, że wspólne lata robią swoje i ludzie zaczynają być nie tylko jednym ciałem, jak głosi Pismo, ale i jednym umysłem.

Idąc za ciosem, jednomyślnie (a jakże) postanowiliśmy, że musimy tę rocznicę uczcić wyjątkowo i niekonwencjonalnie. A ponieważ oboje uwielbiamy podróże, naturalnym wyborem stała się jakaś wyjątkowa i niekonwencjonalna podróż. Żadne tam Lazurowe Wybrzeże czy Kanary, ale coś, co będziemy wspominać, póki śmierć nas nie rozłączy, amen. Rozważaliśmy różne kierunki i opcje, aż wreszcie mój Pan i Władca zaproponował: A może by tak Kazachstan? Fakt, że równocześnie poczęstował mnie paroma linkami do stron, gdzie piękno kazachskiej przyrody rzuca na kolana i nie pozwala wstać, każe mi przypuszczać, że pomysł nie był tak całkiem spontaniczny, a nabyta z latami znajomość małżonki stoi na najwyższym poziomie. Obejrzałam fotki i nie było już odwrotu.

Po krótkiej naradzie postanowiliśmy na wyprawę zaprosić moją Przyjaciółkę z małżonkiem (jest to moja najdawniejsza i najserdeczniejsza Przyjaciółka, z którą już za trzy lata będę świętowała rocznicę naszej przyjaźni o dwadzieścia lat dłuższą od rocznicy mojego ślubu - jak komuś się chce rozwiązać tę arytmetyczną zagadkę, to proszę uprzejmie). Przyjaciółka i małżonek wyrazili zgodę i od tej pory mogliśmy uznać, że nasza podróż rocznicowa została oficjalnie zatwierdzona i zainaugurowana.

Znajomi i koledzy z pracy reagowali na ten pomysł różnie. Najzabawniejsza była reakcja pewnego kolegi z ryskiej ambasady USA, który, gdy usłyszał, że jadę na urlop do Kazachstanu, najpierw wybuchnął śmiechem w stylu "bujać to my, ale nie nas", potem spytał "na Boga, dlaczego tam", następnie zagadnął, czy oglądałam "Borata", a na koniec zasugerował zamiennik w postaci Armenii (z pochodzenia jest Ormianinem).

Dwa dni temu wróciliśmy. Mam za sobą dwa cudowne tygodnie, pełne przygód i niesamowitych historii, które postaram się tu opisać. Postanowiłam, że nie będzie to opowieść chronologiczna, a raczej ułożona tematycznie. Gdyby Ci się, drogi Czytelniku, zamarzyła kiedyś wyprawa do Kazachstanu, może Ci się ta relacja na coś przyda. Załączę trochę zdjęć, ale będzie to zaledwie ułamek kropelki w oceanie fotek, które wspólnymi siłami popełnili nasi mężowie. Ta, która towarzyszy temu wpisowi, przedstawia symbol Astany - stolicy Kazachstanu. To tzw. Bajterek. I nie jest to bynajmniej wynaturzony hymn na cześć golfa, ale wieża-drzewo życia ze złotym jajem w koronie. Jedna z wielu budowli, którymi usiana jest Astana, a które jedni podziwiają, inni wyśmiewają. Ale nie uprzedzajmy faktów, o Astanie napiszę osobno i obszernie.

A zatem - ciąg dalszy nastąpi. Pa! Ryżanka (ponownie)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz