środa, 14 grudnia 2016

Moja Ryska Przygoda. No i gra muzyka!


Od weekendu jakość mojego życia w Rydze wyraźnie się poprawiła. W moim mieszkaniu pojawił się nowy sprzęt, którego nie zawaham się nazwać sprzętem grającym. Moja śliczna, liryczna gitara akustyczna! Odziedziczona po synu, który wiele lat temu zdradził ją haniebnie i porzucił dla innych sztuk pięknych, ale teraz moja i tylko moja. Przyjechała z Warszawy wraz z moim PiW-em, który wiózł ją z narażeniem życia. Jej życia, bo 12 godzin w autobusie relacji Warszawa-Ryga to doprawdy wielkie ryzyko dla tak delikatnego instrumentu. Dojechała jednak cała, zdrowa i nawet niezbyt rozstrojona.

Tęskniłam za nią bardzo, a jak wielka to była tęsknota, przekonałam się podczas ostatniej wizyty w ojczyźnie, w listopadzie, kiedy to po blisko półrocznej przerwie, wreszcie wzięłam ją do ręki. I nagle wyobraziłam sobie ryskie wieczory wypełnione muzyką spod palców, a nie z iPoda. Teraz to marzenie przedzierzgnęło się w rzeczywistość, co w końcu nie zdarza się tak często. No i gra muzyka!

Kiedy pan Małżonek zmierzał wraz z panią Gitarą do mojego bloku, napotkał Sąsiadkę od Kotów. A że kobieta jest z tych raczej "socjalnych", nie omieszkała spytać: To tiepier u was muzyka budziet? PiW, nie straciwszy refleksu, odparł, że niemnożko i na tym chwilowo stanęło. Sąsiadka dalej nie drążyła, choć podejrzewam, że bardziej z powodu przewidywanych trudności komunikacyjnych niż z braku chęci. Mąż ostrzegł mnie jedynie, żebym nie przeginała, bo w naszym bloku generalnie panuje zastanawiająca wręcz cisza i odmiana w postaci wieczorów pod hasłem "gitara i śpiew" może wywołać falę protestów.

Przez parę dni nie miałam czasu sięgnąć po instrument. Wracałam do domu tak późno, że urządzanie sąsiadom koncertu ani chybi skończyłoby się wezwaniem policji. Ale dziś - koniec abstynencji! Dziś odbiłam sobie gitarową posuchę. Cohen, Stare Dobre Małżeństwo, Wolna Grupa Bukowina, Kaczmarski... I specjalnie dla sąsiadek - Okudżawa. Wprawdzie po polsku, ale za to z uczuciem. Na zakończenie koncertu zaserwowałam im, dla całkowitego skruszenia ewentualnych lodów, jedyną rosyjską piosenkę, jaką znam, czyli Jechali Cyganie s jarmarki damoj, daaaamoj... O pewnym młodzieńcu, który, nie wiedzieć czemu, zgubił ukochaną i już jej nie znalazł. Ot, życie.

Na razie nikt w ścianę nie walił. Nikt też nie przyszedł z komunikatem "zakroj rot". Co mnie jedynie utwierdziło w przekonaniu, że wybór repertuaru był właściwy i los roztargnionego młodziana wzruszył kogo trzeba. Jutro i pojutrze znów wracam po nocy, więc nici z grania. Ale za to sobota, ale za to sobota - będzie dla nas! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz