wtorek, 5 lutego 2013

Kochana I…


Od tygodnia zbierałam się, by do Ciebie napisać. Szukałam słów, które by oddały to, co poczułam, gdy nadszedł Twój sms. I problem chyba tkwi w tym, że tak naprawdę nie wiem, co poczułam.

Pewnie najprościej byłoby powiedzieć, że współczucie. Takie piękne, czułe słowo. I… tylko słowo. Bo czy ktoś, kto nigdy nie stracił dziecka, może naprawdę twierdzić, że współodczuwa z osobą, którą taki dramat dotknął? Czy ten ból, który na chwilę zagościł w moim sercu, można przyrównać do tego, który gości w Twoim?

Ja wiem, że jesteś silna.  Wiem, że to kruche, niebieskookie dziewczę z długim warkoczem, które pamiętam sprzed lat, zbrojne w pancerz wiary, może znieść nadspodziewanie wiele. O wiele więcej niż ja… Dziś, kiedy słyszałam Twój głos w słuchawce telefonu, znowu próbowałam sobie wyobrazić...

Współczucie? Współ-czucie?

Jestem jak ktoś, kto stoi w ledwo uchylonych drzwiach. Za tymi drzwiami jest nieznany, ciemny pokój. Ty jesteś w tym pokoju i czujesz go każdym nerwem. Ja mogę tylko się domyślać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz