poniedziałek, 25 lutego 2013

Co panią denerwuje?


Jakiś czas temu któreś z moich dzieci pokazało mi wygrzebany w Internecie filmik, na którym pani z mikrofonem podtyka tenże mikrofon pod nos przechodniom i pyta wdzięcznym/dźwięcznym głosem: "Co pana/panią najbardziej denerwuje?" Kamera pokazuje indagowanego przechodnia rodzaju męskiego, który zupełnie nieskrępowany jej obecnością zaczyna pleść trzy po trzy: "Ziemia, woda, chemia, hemoglobina... takie sprawy..." Facet jest ewidentnie naprany, wzrok mętny, suknia plugawa. Język mu się plącze, ale  hemoglobinę pokonuje gładko, choć bez dźwięcznego h. Tylko dlaczego, na litość, biedaczka tak go wkurza?

Zbyłam filmik wzruszeniem ramion, dodając stosowny do okoliczności, dydaktyczny komentarz, że na takie bzdety doprawdy szkoda czasu i "lepiej byś lekturę poczytał". Po kilku dniach jednak, całkiem niepodziewanie, pan od hemoglobiny i chemii wrócił do mnie niczym bumerang, by wyrżnąwszy w czoło, udzielić mi bolesnej, acz pożytecznej lekcji. A było to tak...

Późne popołudnie. Wracam do domu, zmordowana nieludzko i wściekła na cały świat, z dręczącym mnie katarem i kaszlem na czele. Wchodzę, a w przedpokoju (jak zwykle) wala się kilka par butów. Na wieszaku (jak zwykle) leży stos skłębionych szalików. W kuchennym zlewie (jak zwykle) piętrzą się niepozmywane naczynia. Ścierka do naczyń (jak zwykle) wisi nie tam, gdzie powinna. Śmieci (jak zwykle) krzyczą "wyrzuć nas, wyrzuć" i nikt ich nie słucha. A mnie TO WSZYSTKO STRASZLIWIE WKURZA. Jak zwykle.

Tylko, że tym razem, zupełnie nie tak jak zwykle, nie wykrzyczałam tego od razu na jednym oddechu. Bo przypomniał mi się ten durny filmik. I gość, którego wkurzała woda i ziemia. Fakt - on był narąbany w trzy trąbki. Ale na tym różnica między nim a mną się kończy. Bo niby dlaczego mądrzej jest irytować się naczyniami w zlewie niż hemoglobiną? Zwłaszcza, jeśli ten "stos niepozmywanych naczyń", który tak mnie wkurzył, to raptem jeden talerzyk, jeden kubek i jeden widelec? Znaj proporcją, mocium panie!


2 komentarze:

  1. Parę dni temu zadzwoniła do mnie pani z pewnej dużej sieci prywatnych przychodni, od której domagam się zwrotu pieniędzy i z której usług ogólnie jestem niezadowolona. Akurat wracałam z pracy z myślą "nienawidzę wszystkich i wszystkiego!". Biedna kobieta przekazała mi decyzję, że pieniędzy mi nie oddadzą, ale w zamian proponują wreszcie zacząć mnie leczyć. Po ponad roku! I mi się ulało... Myślę, że od dobrych 10 lat na nikim się tak nie wyżyłam. Krzycząc i plując jadem na tę biedną kobietę tak naprawdę przegryzałam tętniczki i temu, i tamtej, i jeszcze owej i owemu za to i za siamto. Rany, jak mi ulżyło! Nienawiść do świata jakoś się zmniejszyła. Aż wstyd przyznać... Następnego dnia zadzwoniłam do kobiety z przeprosinami,bo co ona winna.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja nawrzeszczałam dziś (o, wstydzie!) na tak zwanego posłańca złych wieści. Facet był Bogu ducha winien, a ten, co był winien, siedział w zaciszu swojego gabinetu parę pięter dalej. I to wkurza mnie bardziej niż hemoglobina! Wrrrrr!

    OdpowiedzUsuń