wtorek, 26 lutego 2013

Z pamiętnika kibolki


Za parę minut cała Hiszpania wstrzyma oddech. Ale tylko na chwilę, żeby zaraz potem wypuścić go z ogłuszającym rykiem. Niejednolitym wszakże, bo połowa Hiszpanów będzie się darła "Adelante Barcelona!", a połowa "Adelante Real!". Barca gra z Realem.

Mnie zasadniczo obchodzi to tyle, co zeszłoroczny śnieg, ale mój Pan i Władca zapowiedział mi stanowczo, że dziś telewizor jest jego, i tylko jego, a ja mam do wyboru: albo oglądać razem z nim, jak chłopaki kopią piłkę i siebie nawzajem, albo poczytać sobie "Dziennik Mistrza i Małgorzaty", który mi wspaniałomyślnie podarował na walentynki. Cóż, ten, jak mu tam, Ronaldo, wprawdzie od Michaiła Bułhakowa przystojniejszy, ale intelekt nie ten, więc wybór oczywisty.

Piszę zaś o tym nie po to, by się skarżyć, ale dlatego, że coś mi się przy okazji przypomniało. Otóż, przypomniało mi się, że parę tygodni temu oglądałam mecz tych samych drużyn w ramach tych samych rozgrywek (jakiś puchar czy coś...), tyle że w całkiem innych okolicznościach przyrody. Bardzo interesujących, zresztą.

Andora. Wieczór w hotelu na kompletnym za...ścianku. Nuda, panie dzieju. I nagle przybiega córka z elektryzującą informacją - w pubie irlandzkim (sic!) na dole puszczają mecz Barcelony z Realem! Może być zabawnie! No to poszliśmy. Wchodzimy, a tam - nie ma gdzie szpilki wcisnąć. Tłum dziki, wszyscy wpatrzeni w ekran, nawet barman co chwila wybiega zza baru i łapie się za głowę.

W końcu znaleźliśmy jakieś krzesła, stłoczyliśmy się w ciasną kupkę i już mieliśmy się dać ponieść emocjom, kiedy nasza najmłodsza córka rozejrzała się podejrzliwie i syknęła: "Mama, zanim zaczniesz wrzeszczeć, może zorientujmy się najpierw, kto tu komu kibicuje, żebyśmy nie dostali po łbie." Przytomne dziecko! Zrobiliśmy szybki ogląd sytuacji - większość publiki w pubie darła się entuzjastycznie, jak "sytuację" miała Barcelona, za to nasze najbliższe sąsiedztwo, sztuk trzy (w tym jeden bardzo rosły młodzian), ewidentnie kibicowało Realowi. I bądź tu człowieku mądry!

Na wszelki wypadek przez pół meczu siedzieliśmy jak trusie. Potem jednak zorientowaliśmy się, że choć emocje wokół sięgają zenitu, nikt nikogo lać nie zamierza. Ba, zdarzały się nawet żartobliwe, acz życzliwe gesty wobec adwersarzy. Nie do wiary! Ostatecznie, nasz klan podzielił się na dwa podklany - ja z córką darłyśmy się "Adelante Real!", reszta rodziny - "Adelante Barcelona!".

Po meczu zaś córka przez pół godziny kręciła głową z niedowierzaniem: "Mamo, to jacyś całkiem nienormalni kibole!" Ano!

2 komentarze:

  1. A masz świadomość, że Ci sami i o to samo pewnie będą znów za kilka dni grać?

    OdpowiedzUsuń