wtorek, 19 lutego 2013

Fejsbukowa lekcja adaptacji

Odkąd zaczęłam moje bytowanie w świecie Marka Zuckenberga, co jakiś czas dopada mnie irytacja z powodu tego, jak "fejs" się ze mną komunikuje. Że każe mi "lubić" czyjeś wypowiedzi (o, przepraszam, posty), choć w normalnym życiu powiedziałabym z pewnością, że mi się one podobają (o ile by mi się podobały). Że "odznacza mnie" na jakichś zdjęciach, choć z niewiadomych powodów na tychże zdjęciach za licho nie mogę siebie odnaleźć. Że zalewa mnie zaproszeniami do rozmaitych aplikacji, zupełnie nie troszcząc się o to, że nie mam pojęcia, o co w nich chodzi, a poza tym, nie mam czasu na takie głupoty. Że, że, że...

Co ciekawe, z czasem irytacja słabnie, po czym przeradza się w rodzaj obojętności i w pewnym momencie łapię się na tym, że lubię posta koleżanki, która odznaczyła mnie na zdjęciu, na którym mnie nie ma. Przyzwyczaiłam się nawet do tego, że ilekroć się zaloguję, wita mnie poufałe pytanie: "Beata, co u ciebie słychać?" i już nawet nie mam ochoty odpowiedzieć w stylu nieparlamentarnym (a może właśnie parlamentarnym).

Dziś jednak "fejs" zaskoczył mnie czymś nowym i niezwykle twórczym. Wchodzę ja sobie na stronę, żeby zobaczyć, co u mnie słychać, a tam wita mnie kategoryczne polecenie: "Upuść zdjęcia tutaj". Brak wykrzyknika jest bez znaczenia, bo ton nie pozostawia wątpliwości. Upuść i nie marudź. To, że nie upuściłam, zawdzięczam wyłącznie temu, że żadnego zdjęcia nie miałam pod ręką. Inaczej, trudno przewidzieć, czym by się to skończyło.

Dlaczego "fejs" każe zdjęcia "upuszczać", zamiast grzecznie poprosić o ich zamieszczenie, zgadywać nie zamierzam, bo niezgłębione są umysły fesjotwórców. Zastanawiam się jednak, ile czasu upłynie, nim i ten pokraczny komunikat przestanie mnie drażnić i stanie się trwałym elementem fejsowego świata. Consuetudo altera natura est. Prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz