sobota, 13 października 2012

Nauczka od Balladyny


Jak już kiedyś pisałam, nie znoszę robić sobie zdjęć paszportowo-wizowych. Człowiek zawsze wygląda na nich jak własna karykatura, a w dodatku trzeba ten wizerunek pokazywać kupie całkiem nieznanych osób. Ale jak mus, to mus.

Taki mus dopadł mnie właśnie dziś, bo w poniedziałek muszę złożyć podanie o wizę do pewnego dalekiego kraju, a ten kraj, nie wiedzieć czemu, upiera się, bym do wniosku dołączyła zdjęcie "przedstawiające osobę bez nakrycia głowy, patrzącą na wprost, z zamkniętymi ustami". Krótko mówiąc, trzeba iść do fotografa i pocierpieć.

Szczęśliwie, mam niedaleko domu mały zakład fotograficzny o wdzięcznej nazwie Balladyna. Wchodzę, wita mnie sympatyczna pani w wieku postbalzakowskim. Mówię, o co chodzi - wiza, zdjęcie, szybko. Pani mówi, żebym się przeczesała (coś nie tak z moimi włosami?), wprowadza za kotarę, sadza na taborecie, zapala trzy lampy. No i się zaczyna.

Główka nieco w dół. Nie, nie aż tak, trochę w górę. Okulary za nisko, zaraz poprawimy. Ojej, włosy pani sterczą, momencik, coś na to poradzę. Proszę się nie uśmiechać. Ale oczy pogodne, ciepłe (ciepłe?!). Niech pani pomyśli o czymś miłym - może o wyjeździe? Plecy prosto. No, nie, niech się pani trochę rozluźni! Hm, znowu te okulary. Trochę w górę. No, dobrze, robimy. Cyk! Oj, zamknęła pani oczy. To jeszcze raz. Główka nieco w dół. A teraz trochę w górę... I tak w kółko. Zniecierpliwiona powiedziałam w końcu, żeby się pani fotograf tak nie przejmowała, to w końcu tylko zdjęcie do wizy. A ona na to: "No to co, że tylko do wizy? Jak coś robię, to porządnie!"

Cały seans trwał ze dwadzieścia minut.Zdjęcie wyszło całkiem, całkiem, w każdym razie nie wstyd pokazać. A przy okazji dostałam nauczkę. W powodzi bylejakości i tumiwisizmu rzetelność tej pani była jak ożywczy powiew. Jak coś robimy, róbmy to porządnie!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz