sobota, 11 sierpnia 2012

Nomen omen



W mojej rodzinie radosne oczekiwanie – na świat pcha się nowe dziecię. Dla mnie ten fakt radosny jest podwójnie. Po pierwsze dlatego, że bliscy mi są bardzo przyszli rodzice nowego obywatela (lub obywatelki) naszego świata. Po drugie to nie ja będę babcią, a moja szwagierka, którą też kocham, ale ta miłość nie obejmuje pragnienia, by już dziś dołączyć do niej w ogólnoświatowym klubie babć.

Tak czy siak, cieszymy się wszyscy, z rodzicami dziecięcia na czele. I – jak to bywa w takich razach – przy okazji rodzinnych spotkań spekulujemy sobie niezobowiązująco na temat płci małego człowieka. Sprawa jest doniosłej wagi, determinuje bowiem cały szereg decyzji – ot, choćby takich, jak kolor śpioszków (wiadomo, że jak chłopak to niebieskie, a jak dziewczynka, to musowo różowe!). Ma też niebagatelny wpływ na wybór imienia, co – wiem to z doświadczenia – może być powodem licznych sporów i uraz. Niejeden dziadek i niejedna babcia przez długie lata chowa w sercu żal, że to nie ich imieniem obdarowano wnuczę, a przecież Pężyrka to takie piękne, słowiańskie imię!

Także i w przypadku „naszego” dziecięcia zarysowały się już drobne różnice zdań. Na tapecie pojawiła się Izabela – na cześć panny Łęckiej, i sugestia ta, wysunięta przez jedną z babć (miłośniczkę rzeczonej Beli), została przez rodziców przyjęta z rezerwą, którą ja, osobiście, rozumiem i podzielam. Z kolei propozycja, by ewentualną córeczkę nazwać Helenką (nie wiem, na ile ma ona związek z Heleną Kurcewiczówną), nie bardzo leży przyszłemu tacie, który przyczyn tej niechęci nie tłumaczy zbyt jasno, ale za to bardzo jasno mówi nie.

Ciekawe, że dyskusje te toczyły się na razie wyłącznie w kontekście imion żeńskich, męskie pozostawiając nieco na uboczu. Choć ostatnio coś jakby drgnęło w tym obszarze i podczas jednego z rodzinnych mityngów, po krótkim omówieniu casusów Izabeli i Heleny, przeszliśmy do pomysłów na imię dla potomka rodzaju męskiego. I tu przyszli rodzice zafundowali nam nie lada atrakcję. Okazało się, że podeszli do sprawy metodycznie – zamiast łamać sobie głowy nad tym, czy Antek jest lepszy od Franka lub Jakuba, dorwali jakiś ranking imion rejestrowanych przez polskie USC, z mocnym postanowieniem, że nadadzą dziecku imię oryginalne, nietuzinkowe i niewynikające z jakiejś głupiej mody.

Niestety! Metody opierające się na statystyce bywają niebezpieczne. Gdyby chcieć kierować się kryterium najrzadziej rejestrowanego w Polsce imienia męskiego, nowy członek naszej rodziny musiałby iść przez życie, dźwigając brzemię imienia… Żyraf! Ewentualnie, gdyby oryginalność Żyrafa wydała się niewystarczająca, alternatywą byłby Myszon. Myszon Biały – piękne, nieprawdaż? Coś jak nowy gatunek gryzonia-mutanta. W szkole – przerąbane.

Wszystko zatem wskazuje na to, że dziecię dostanie imię mniej oryginalne, nawet gdyby rodzice mieli zostać posądzeni o brak fantazji. No, chyba że zdecydują się zaszaleć i obdarować męskiego potomka derywatami Izabeli lub Heleny – Izabel i Helen. Po angielsku brzmi nawet nieźle, n'est-ce pas?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz