piątek, 16 marca 2012

Pracoholiczka na zwolnieniu


Fajnie jest być chorym. To znaczy, nie tak na poważnie, przewlekle czy terminalnie. Ale tak trochę, bez zagrożenia dla życia czy trwałego uszczerbku na zdrowiu. Fajnie jest być chorym na moment.

Oczywiście, pod warunkiem, że się człowiek może poddać kuracji związanej z chwilową nieobecnością w pracy, leżeniem w łóżku, czytaniem książek i budzeniem współczucia u bliźnich. W przeciwnym wypadku, bycie chorym kompletnie się nie opłaca i pozbawione jest cienia sensu.

Przekonałam się o tym ostatnio, kiedy to przez blisko cztery tygodnie, mimo obrzydliwego, ciągnącego się przeziębienia, męczącego kaszlu i pijacko-podobnej chrypy, jak durna łaziłam do pracy, jeździłam do Brukseli i żyłam w przekonaniu, że jak się położę do łóżka, zawali się nie tylko moja firma, ale i pół cywilizowanego świata.

Przekonanie było, rzecz jasna, czystą iluzją. Za to kaszel i chrypa - realne do bólu. Wczoraj wreszcie pękłam. A raczej pękła moja rodzina, która gremialnie oświadczyła mi, że nie zamierzają mnie jeszcze chować w tej dekadzie, bo jest kryzys, pogrzeby drogie jak cholera, zaś moja pensja, choć skromna, zasila jednak domowy budżet, zatem dobrze, by ten stan rzeczy się jeszcze jakiś czas utrzymał. W związku z tym, mam się natychmiast udać do lekarza, sprawdzić, czy ten kaszel to już zapalenie płuc czy jeszcze zapalenie oskrzeli i kłaść się do łóżka. Choćby Bruksela miała zniknąć z powierzchni ziemi (mąż, z właściwym sobie poczuciem humoru dodał, że jak się do tego przyczynię, to Węgrzy postawią mi pomnik).

W efekcie, dziś wylądowałam na zwolnieniu. Plan był prosty: mam leżeć, brać przepisane leki (antybiotyk, niestety), nie gadać (gardło mam zdarte do cna) i zdrowieć czym prędzej, bo w poniedziałek lecę do Pragi, a w środę - niespodzianka! - do Brukseli.

I co? I figa! Telefon rozdzwonił się o już 8.20. Maile idą jeden za drugim. Ja leżę z laptopem na podołku i nerwowo odpisuję na co ważniejsze wiadomości. Przed chwilą przerwałam pisanie, żeby znowu odebrać telefon. Rozmowę prowadziłam już szeptem, bo głos mam jak ŚP Jan Himilsbach na kacu. Następne telefony będę odbierała na migi...

Aha, zapomniałam dodać, że z samego rana upiekłam dla rodziny sernik. Żeby wiedzieli, że kocham ich co najmniej tak samo jak swoją pracę. Kurczę, mam nadzieję, że mi uwierzą.

PS  15.10. Maile odebrane: 100 z okładem. Maile wysłane: grubo ponad 50. Telefony służbowe: nie liczyłam i nie chcę nawet sprawdzać, żeby nie musieć kłamać, jak mnie mąż spyta, czy gadałam. Pierniczę takie chorowanie!

PPS   18.15. Liczba maili wysyłanych z myślą "to już ostatni, chrzanię to wszystko": ok. 30. Liczba telefonów wykonanych wbrew zdrowemu rozsądkowi: za duża. Liczba usprawiedliwień, które sobie przygotowałam na okoliczność przesłuchania ze strony męża: niewystarczająca. Wrrrrrr!

2 komentarze:

  1. Każdy "holizm" jest ... tym czym jest. czyli uzależnieniem, a to jest niezdrowe, niepolecane i w ogóle beeeeeee, bo jeśli się już od jednego uzależnić potrafisz , to już tylko krok od następnego...;)))))) a jakie ? to niespodzianka....;)))
    skąd ja to znam?
    Pozdrawiam...Ba

    OdpowiedzUsuń
  2. Matko, Basiu, przestraszyłaś mnie. :) W ramach odwyku, idę na rower. Pozdrawiam z wiosennej Warszawy.

    OdpowiedzUsuń