wtorek, 31 maja 2011

Jak będę dorosła, czyli słów kilka do moich dzieci

To było dawno temu. Straasznie dawno. Ale pamiętam.

Byłam dzieckiem. Jak każdy. No, za wyjątkiem tych, którzy dziećmi są teraz. Ale to nie o nich.
A zatem - byłam dzieckiem. Nie lubiłam bawić się lalkami i "gotować" dla nich na plastykowej kuchence. Lubiłam czytać książki, bawić się w teatr i pisać podłe wiersze. Ale najbardziej lubiłam wyobrażać sobie, że jestem dorosła.

Jak będę dorosła... Tak zaczynała się ta zabawa. Kończyła się zaś różnie - w zależności od pory dnia, nastroju, stopni w szkole, kłótni z siostrą czy kosego spojrzenia koleżanki. Niezmienne było jedno - nadzieja. Że jak będę dorosła, będę nareszcie wolna. Będę mogła robić wszystko, na co mam ochotę. Oglądać telewizję po Dzienniku Wieczornym (wtedy nie było Wiadomości, był Dziennik). Iść do kina na film od lat nieważne ilu. Pojechać w góry tylko z przyjaciółką. Kupić sobie tę kieckę, co to niby za krótka lub te dżinsy, co to niby zbyt obszarpane. Nie iść do szkoły, bo mi się nie chce.

To było straasznie dawno. Zabawa się skończyła. Dziś już nie mówię "kiedy będę dorosła". Jestem dorosła. Hm, bardzo dorosła. I rozumiem, że jest dokładnie odwrotnie. Bo często robię to, na co kompletnie nie mam ochoty, a nie robię tego, na co ochotę mam. Rano zasuwam do pracy, choć jakże często mi się nie chce. Po pracy latam na wywiadówki, choć to średnia frajda. Do kina chodzę z rzadka, bo niby kiedy, skoro pracuję do późna. Nocny seans filmowy w telewizji przegrywa z sennością. Z przyjaciółką w góry nie pojadę, bo urlopu starcza tylko na niektóre wyjazdy.

Narzekam? Bynajmniej. Tylko stwierdzam fakt. Bo tak to już jest z dorosłością, moje dzieci - człowiek nie robi tego, co chce, ale to, co powinien. Ale dziś jeszcze tego nie zrozumiecie. Za to wciąż jeszcze możecie się bawić w "jak będę dorosły..."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz