Ten wypad do kina planowałyśmy z przyjaciółką od paru tygodni. Wprawdzie o "Czarnym łabędziu" wiedziałyśmy tylko tyle, że to film o baletnicy, że ponoć świetny, i że gra w nim Natalie Portman (ponoć zjawiskowa), ale było jasne, że musimy to zobaczyć. Choćby dlatego, że córka przyjaciółki wybiera się do szkoły baletowej. Plan był taki, że idziemy w składzie: ja, moje dwie córki (17-stka i 13-stka) i moja przyjaciółka z córką (też 13-stką). Film wprawdzie od lat 15, ale nasze 13-stki już niejeden film od lat 15 widziały, więc bez przesady... Gdy więc mąż wcisnął mi wczoraj rano do ręki gazetę, mówiąc z naciskiem "Może jednak to przeczytaj", ogarnęły mnie niedobre przeczucia. A kiedy na samym początku recenzji w oczy rzuciło mi się nazwisko Arofonsky'ego, wiedziałam, że moja 13-stka na "Czarnego łabędzia" nie pójdzie.
Bardzo lubię kino Darrena Arofonsky'ego. Widziałam jego "Requiem dla snu", "Źródło" i "Zapaśnika". Każdy inny, ale każdy na swój sposób straszny. Filmy, po których ciężko jest pójść z kumpelą na kawę i ciastko. Filmy, które włażą pod skórę i do duszy. Włażą tak skutecznie, że człowiek wydłubuje je stamtąd latami, a niektórych pewnie do końca nie wydłubie nigdy.
"Czarny łabędź" też należy do tej kategorii. Siedziałam w kinie jak zahipnotyzowana i cud, że nie odgryzłam sobie palców. Obłęd głównej bohaterki (faktycznie, rewelacyjna Portman) niemal mi się udzielał. W każdej scenie czaiła się groza - tym straszniejsza, że wypełzająca z coraz mroczniejszych zakamarków duszy baletnicy Niny.
"Czarnego łabędzia" można czytać na różne sposoby. Jako film o toksycznej relacji między matką - niespełnioną artystką (świetna Barbara Hershey), a córką - artystką, która ma szansę się spełnić. O tym, że życie tancerek to nieustanna walka - z własnym ciałem, bólem, słabością i czyhającymi na naszą rolę koleżankami po fachu. O sztuce, która może wydrążyć artystę do samego dna i pozostawić tylko pustą skorupkę. Dla mnie jednak, balet jest w tym obrazie tylko pretekstem. Tłem - malowniczym, to fakt - dla niemal klinicznego studium szaleństwa.
Wyszłam z kina zmordowana, jak po emocjonalnym gwałcie. A moja 17-letnia Zośka powtarzała "masakra, masakra..." - głosem, w którym obok przerażenia pobrzmiewał zachwyt. "Czarnego łabędzia" omówiłyśmy od wczoraj jakieś trzydzieści razy. I choć pewnie drugi raz nie dałabym rady go obejrzeć, tych dwóch godzin w towarzystwie kruchej jak porcelanowa laleczka Natalie Portman nie uważam za zmarnowane. Darren Aronofsky jeszcze raz pokazał mi mroczną stronę życia - przejmujące requiem dla Niny.
niedziela, 23 stycznia 2011
Requiem dla Niny
Etykiety:
Brabara Hershey,
Czarny łabędź,
Darren Aronofsky,
film,
kino,
Natalie Portman,
recenzja,
Requiem dla snu,
Vincent Cassel,
Zapaśnik,
Źródło
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz