środa, 12 października 2011

Petersburg, Katowice, Paris...

Ostatnie dwa dni spędziłam w Petersburgu. Teoretycznie, rzecz jasna. Bo praktycznie, to większość czasu spędziłam w podróży. Na lotniskach i w hotelach. Klasyka.

Z Petersburga zobaczyłam tylko tyle, ile miły kierowca zechciał mi pokazać, wioząc nieco okrężną drogą z lotniska do hotelu. Moskiewski Prospekt, Newski Prospekt, ulica Nad Fontanką, dwie cerkwie - z daleka. Na więcej czasu nie starczyło. Potem tylko szybki i mokry (lało i wiało) spacer Newskim Prospektem, żeby choć odrobinę petersburskiej atmosfery uchwycić, żeby tak całkiem nie zmarnować tej wyjątkowej podróży do dawnej stolicy imperium, w której tylu sławnych Polaków spędziło życie.

Wróciłam chora. Katar, który zawiozłam na rosyjską ziemię, przerodził się w rzężenie i charkot z głębi umęczonych płuc. Petersburska aura wbiła mi gwóźdź do trumny. No, prawie.

Głodna wieści z kraju, włączyłam Fakty na TVN. Trochę późno, tuż przed końcem emisji. No i bomba. Wieści na miarę głównego wydania wiadomości. Paris Hilton przyjechała do Polski! Do Katowic! Powiedziała Hello, Poland, I love you. Świat zadrżał w posadach. Polska oniemiała z zachwytu. Kamil Durczok mało się nie udusił. Nie wiem, czy bardziej z wrażenia, czy ze śmiechu, ale dobrze, że się opanował, bo szkoda by go było. Zginąć przez Paris, z pieskiem czy bez, głupia sprawa.

Nie mam pojęcia, po co Paris zaszczyciła moją ojczyznę swoją wizytą, ale widać miała jakiś powód. Jak znam życie, ten powód miał na końcu kilka zer. Zastanawiam się natomiast, ile zer zachęciło redaktora naczelnego Faktów, by ten fakt umieścić na liście informacji, którymi koniecznie trzeba uraczyć naród w czasie najwyższej oglądalności. Zero pomysłu? Zero wyczucia? Zero szacunku dla widza?

Przesadzam? Katar mnie męczy i się czepiam? Powinnam się cieszyć, że Paris mnie kocha (skoro kocha Polskę, to mnie też)? Sorry, Paris. I love Paris. Ale ten nad Sekwaną. A Ciebie, Paris, mam w nosie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz