Zarywanie nocy nie jest moim ulubionym zajęciem. Ale kiedy warszawskie Multikino kusi maratonem filmowym spod ręki, oka i intelektu Woody'ego Allena, ciężko się oprzeć. Zwłaszcza, że maraton startował od najnowszego obrazu Woody'ego - "O północy w Paryżu".
Pokonałam więc opór mojego Pana i Władcy (miałam łatwo, było cztery do jednego) i całą rodziną udaliśmy się wczoraj na godzinę 22. do wielkiej i - jak się później okazało - nieklimatyzowanej sali Mutikina-Złote Tarasy, by zafundować sobie kilka godzin z filmami mojego ulubionego reżysera z NYC.
Zaliczyliśmy trzy filmy. Oprócz wspomnianego już "O północy w Paryżu", wyświetlono nam "Vicky Cristina Barcelona" i "Sen Kasandry". W pierwszym podobało mi się wszystko. Fabuła - zabawna, inteligentna, pomysłowa, wzruszająca. Obsada - na dobrym poziomie (o dziwo, nawet Owen Wilson, który kojarzy mi się głównie z wygłupami z Jackie'm Chanem, tu był naprawdę przekonujący). Zdjęcia - ach, ten Paryż (nie tylko o północy)! Muzyka - stylowa, stanowiąca doskonałe i nienachalne tło dla obrazu. Trochę mi ten film się kojarzy z Allenowską "Purpurową różą z Kairu".
Dwa pozostałe filmy - zupełnie inne. Opisywać ich nie będę, bo to żadne nowości. Niestety, "Sen Kasandry" oglądaliśmy ok. 3-ej nad ranem, co miało kilka nieprzyjemnych reperkusji. Primo, sala była już niemożliwe duszna. Secundo, z różnych jej zakątków dobiegało chrapanie, które z kolei wzbudzało wesołość - zupełnie nieadekwatną do dramatycznej tonacji filmu. Tertio, mnie samej kleiły się oczy, więc "Sen Kasandry", zwłaszcza końcówka, trochę mi się zamazał. Jak to sen.
Ale choć dziś chodzę jak śnięta, a mąż co jakiś czas mamrocze "a nie mówiłem", nie żałuję! W końcu, jak często można spędzić noc z Woodym Allenem?
sobota, 27 sierpnia 2011
Przespać się z Woodym Allenem - bezcenne
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz