środa, 24 sierpnia 2011

Jakie cudne zwłoki, czyli wizyta w British Museum

No i po wakacjach. Trochę żal, ale nie śmiem marudzić, bo darowanemu koniowi... i tak dalej. W tym roku w ogóle miałam nie mieć wakacji, więc sklamrzeć, że się skończyły, byłoby wręcz nieprzyzwoitością. Tym bardziej, że udały się nad wyraz. Zaliczyłam tydzień uroczego lenistwa na malutkiej wysepce, gdzie dzielnie wspierałam zdychającą, grecką gospodarkę, próbując jednocześnie nie przyrosnąć do leżaka. Drugi tydzień przeznaczyliśmy na wypoczynek aktywny - rodzinne zwiedzanie Londynu. Rzecz potraktowaliśmy bardzo poważnie. W nogach mam jakieś sto parę kilometrów, w uszach narzekania dziatwy, że mi się wakacje z obozem karnym pomyliły, a w głowie całą masę obrazów, w tym również tych namalowanych na płótnie - Tycjanów, Rembrandtów, Rafaelów, Rubensów..., od których roi się w tamtejszych muzeach.

Tate Modern, National Galery, Britsh Museum... Boże, czego oni (Angole, znaczy) tam nie mają! Chyba tylko Matejki. Człowiek chodzi po tych galeriach, chodzi i zachodzi w głowę, skąd im się to wszystko wzięło. Odpowiedź jest dosyć banalna - tak to już bywa z imperiami, czasem muszą oddać trochę zagrabionej ziemi, ale zwykle na pamiątkę zostaje im całkiem sporo dzieł sztuki i innych obiektów muzealnych.

Z tym że, jak się okazuje, pojęcie sztuki i muzealnego obiektu to pojęcia względne - i to pod wieloma względami. Weźmy takie British Museum. Gigantyczny budynek (bez mapy nie rozbieriosz) - praktycznie cała historia świata pod jednym, fantazyjnym i przeszklonym dachem. Podróż od starożytności po dzień dzisiejszy. Od Wschodu po Zachód. Posągi, rzeźby, grafiki, obrazy, sztuka użytkowa, przedmioty życia codziennego, ludzkie zwłoki...

Tak, tak, to nie pomyłka. Zwłoki. Fakt, niektóre szczelnie owinięte bandażami, złożone w pięknie zdobionych sarkofagach, tak dalece "umajone", że kompletnie już pozbawione cech ludzkich. Ale są i inne - nagie, bez jakiegokolwiek sztafażu. Jakiś egipski biedak, który nie dochrapał się sarkofagu i jedyne, na co sobie zasłużył, to pochówek w suchym piasku pustyni. Miał chłopina pecha - piasek świetnie konserwuje, może nawet lepiej niż balsamy i olejki przeznaczone dla dostojników i faraonów. Więc skoro się tak pięknie zachował, żal nie skorzystać. Wykopali, przewieźli na drugi koniec globu, zamknęli w gablocie i wystawili na widok publiczny, żeby turyści z całego świata mogli sobie przy jego nowym mieszkanku zrobić pamiątkowe zdjęcie.

Nie wiem, co na to jego bogowie i jak się z tym czuje jego dusza, ale jedno jest pewne - popularności mogą facetowi zazdrościć Doda z Kubą Wojewódzkim razem wzięci. Takich tłumów jak przy owej gablocie z nagimi, skurczonymi zwłokami nie widziałam już przy żadnym eksponacie całego British Museum. Nawet wielki, kartonowy szkic Michała Anioła (jeden z niewielu zachowanych) przegrywał z nimi sromotnie. I aż boję się spytać moich dzieci, co im się najbardziej podobało w British Museum, żeby czasem nie usłyszeć: Te wysuszone zwłoki!


2 komentarze:

  1. Niby o owym biedaku wszyscy pamiętają po jego śmierci (a przynajmniej parę milinów turystów rocznie), a oto niby chodziło. Tyle, że pewnie pozostał bezimienny, więc chyba kiepsko z tą jego duszą...

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja podejrzewam, że jego dusza nie może wyjść ze zdumienia, dlaczego tak mu się zza tej szyby przyglądają...

    OdpowiedzUsuń