Zawód lekarza darzę wielkim respektem od zawsze. W zasadzie, to nie mam wyjścia, bo jak się ma ojca medyka, dziadka medyka, kuzyna medyka, a potem, na dokładkę, przyjaciółkę medyczkę, to człowiek musi medyków kochać i szanować, żeby nie wiem co. Medycy, żeby stać się medykami, musieli się dużo uczyć, dostać na medycynę (wyczyn porównywalny z przepłynięciem wpław kanału La Manche), potem znowu dużo uczyć, kroić zwłoki, wkuć na blachę wszystkie 206 kości ludzkiego ciała i prawie wszystkie 25 miliardów neuronów, zrobić dyplom, a potem znowu się uczyć... I tak dalej - właściwie do końca, czyli do emerytury. Bo prawdziwy medyk nie przestaje się uczyć nigdy - tak twierdzi mój ojciec i ja mu wierzę, a raczej chcę wierzyć, mając na uwadze dobro własne i moich bliskich.
Natomiast od jakiegoś czasu zaczynam podejrzewać, że prawdziwy medyk powinien także mieć zdolności paranormalne, od jasnowidztwa poczynając. Umiejętność ta przydaje się bowiem ogromnie, gdy system opieki zdrowotnej każe medykom oszczędzać na diagnostyce. Zamiast ordynować pacjentowi drogie badanie - dajmy na to tomografię komputerową lub USG, lekarz włącza funkcję jasnowidzenia i stawia diagnozę. Proste?
Jak wykres EKG. Zaręczam jednak, że stosowane nagminnie i znane mi z autopsji. Dwa dni temu moja córka wróciła z obozu harcerskiego. Niestety w noc przed powrotem trafiła do szpitala z silnym bólem brzucha. W szpitalu (litościwie przemilczę, w jakim mieście, a raczej miasteczku) wypytano ją dokładnie, co jej jest, pobrano krew i mocz, po czym... napompowano środkiem przeciwbólowym w kroplówce i odesłano do domu. A w rubryce "rozpoznanie" światła pani doktor napisała: adbominalgia. Jak by się kto pytał, to ten łaciński termin ma bardzo prosty polski odpowiednik: ból brzucha.
Ale to nie był jeszcze pokaz jasnowidztwa najwyższej próby. Ten mieliśmy dopiero przed sobą. Już w Warszawie. Odsyłany od Annasza do Kajfasza, małżonek trafił wreszcie z córką do jednego z czołowych stołecznych szpitali. Siedzą tam od paru godzin i dzwonią co jakiś czas, informując mnie o postępach diagnostyki. Która - przynajmniej na razie - ogranicza się do tzw. wywiadu. Właśnie zadzwonili. Córka ma zapalenie żołądka i dwunastnicy. Podobno. Nie zrobiono jej żadnych dodatkowych badań. Dano kupę leków. Jak za dwa tygodnie nie przejdzie, to ją przebadają.
Jestem pod wrażeniem. Józef Balsamo nie miał takich osiągnięć. Ani Stefan Ossowiecki. I tylko nie wiem czemu, jakoś trudno mi tak do końca temu jasnowidztwu zaufać. Może jestem małej wiary?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz