czwartek, 23 września 2010
Zdjęcie do paszportu, czyli dlaczego będę jeździć tylko po Unii
Uroda to weksel honorowany na całym świecie za okazaniem.
Giacomo Casanowa
Kończy mi się paszport. To znaczy, ściślej rzecz biorąc, termin jego ważności. Pewnie bym tego nawet nie zauważyła, gdyby nie to, że ostatnio urzędniczka sprawdzająca mój dokument na warszawskim Okęciu, długo studiowała daty, po czym oznajmiła służbistym tonem: "Radziłabym złożyć wniosek o nowy paszport." Nauczona doświadczeniem, że takich rad raczej się nie lekceważy, postanowiłam zrobić co trzeba.
Jak wiadomo, owo "co trzeba" oznacza wypełnienie stosownego wniosku, wniesienie opłaty, postanie w kolejce, poprawienie tego, co się sknociło, wypełniając wniosek, odczekanie paru tygodni, znowu postanie w kolejce, by wreszcie wziąć do ręki nowiutki, pachnący farbą drukarską i szerokim światem międzynarodowy dokument tożsamości. Wszystko to zniosłabym dzielnie, bo w końcu czego się nie robi dla światowego życia, gdyby nie jedno.
Sęk w tym, że wyrobienie nowego dokumentu wiąże się z czymś, czego organicznie nie znoszę, a mianowicie, z wizytą u fotografa. Odkąd sięgnę pamięcią, nie cierpię pozowania do zdjęć. Wspomnienia z kilku (nielicznych, na szczęście) sesji fotograficznych, które musiałam odbyć na potrzeby gazet, które publikowały jakąś moją wypowiedź, należą do najgorszych w moim życiu. Wszelkie rady typu: "Niech pani odrzuci nieco włosy i lekko się uśmiechnie" dawały efekt w postaci żałosnego grymasu i nerwowych rzutów głową. Fotografowie, którzy mieli ze mną do czynienia, pewnie żądali potem dodatku za pracę w uciążliwych warunkach, bo żeby ze mnie coś wydusić, musieli przeżyć prawdziwą gehennę.
Dlatego sama myśl o wizycie w zakładzie fotograficznym przyprawia mnie o mdłości i wywołuje odruch panicznej ucieczki. No ale jak się chce jeszcze kiedyś wyjechać poza granice Unii Europejskiej, nie ma zmiłuj! Trzeba zagryźć zęby i pozować. Udałam się więc do fotografa z niezłomnym postanowieniem, by zrobić sobie ładne zdjęcie. W końcu paszport ma mi służyć przez całe lata. Ubrałam się elegancko, uczesałam starannie, włożyłam klipsy i okulary w tych ładniejszych oprawkach, a nawet przetrenowałam przed lustrem parę inteligentnych uśmiechów.
I co się okazało? Otóż wszystko na marne! Pani fotografka obrzuciła mnie wzrokiem, skrzywiła się lekko, po czym rzekła głosem sierżanta: "Zdjąć okulary i klipsy, odsłonić uszy, usiąść prosto, nie uśmiechać się, patrzeć prosto w obiektyw." Kiedy próbowałam nieśmiało protestować, powiedziała, że nic nie poradzi, bo takie są przepisy. Amen. Cóż, zdjęłam okulary i klipsy, wytrzeszczyłam oczy i zagryzłam zęby. Pstryk, pstryk, pstryk. Pani strzeliła trzy fotki, jedną gorszą od drugiej. Kiedy je wywołała, rzuciła na pocieszenie: "Proszę się nie martwić, prawie wszyscy tak wychodzą." A kiedy zauważyłam z goryczą, że "prawie robi różnicę", dodała: "Zawsze może pani podróżować tylko po Unii."
Kto wie, może to nie jest takie głupie...?
PS. Fotki paszportowej nie zamieszczam, ale proszę mi wierzyć na słowo - Casanowa uznałby, że mój weksel jest przeterminowany.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
W tym wszystkim absolutnie pocieszający jest fakt, iż te fotki do paszportu nie są robione na tle podziałki en face i z profilu! Bo przecież mogłoby tak być - nieprawdaż? :):):)J.
OdpowiedzUsuńBeatko, nie martw się każdy tak wychodzi - ja jak się zobaczyłam - to fotki do tej pory z szuflady nie wyjęłam i nie wyrobiłam paszportu. A nikt do tej pory przede mną nie uciekał. Nie wiem jak by było w przypadku obejrzenia tego zdjęcia.:)
OdpowiedzUsuńEwa
Beatko, jak będziesz jechała do nas, nie zapomnij zabrać ze sobą paszportu.
OdpowiedzUsuńEwa.
Ewo, niedoczekanie! ;)Ten paszport będą oglądali wyłącznie urzędnicy służb granicznych państw pozaunijnych.
OdpowiedzUsuń