Był taki film z Donną Summer, który lata świetlne temu przetoczył się przez nasze ekrany. Widziałam go, dzieckiem będąc (podkreślam to z całą mocą, żeby ktoś nie pomyślał, że w siedemdziesiątym ósmym czy dziewiątym byłam już pełnoletnia!), ale do dziś pamiętam, że jego bohaterowie żyli w zasadzie od piątku do piątku. Tydzień mijał im jakoś tak smętnie i rozwlekle, a jedyną pociechą w siermiężnym i pełnym rozczarowań życiu była świadomość, że Bóg, wśród wielu innych fajnych rzeczy, stworzył także piątki. A piątek równał się szaleństwu w dyskotece.
Mnie się piątek z dyskoteką jakoś nigdy nie kojarzył, może dlatego, że byłam w takim przybytku tylko raz w życiu, na balu maturalnym, i nie wspominam za dobrze. Kojarzył mi się za to, jak pewnie większości przedstawicieli ludu pracującego miast i wsi, z chwilową wolnością od obowiązków zawodowych. Która to wolność jest tym cenniejsza, że właśnie chwilowa i stanowi niejako interludium w wieloletnim kontinuum zawodowej niewoli. Zawsze bowiem uważałam, że słynne arbeit macht frei Diefenbacha, to ściema nad ściemy, a prawdziwa wolność zaczyna się z chwilą opuszczenia murów swojego ukochanego zakładu pracy. No bo bądźmy szczerzy! Już samo sformułowanie "zakład pracy" bardziej przywodzi na myśl zakład karny (ewentualnie poprawczy) niż miejsce w którym czujemy, jak wyrastają nam skrzydła wolności.
Chyba że w domu czeka nas drugi etat, który oznacza: a) zakupy na cały tydzień, b) ugotowanie kolacji dla rodziny i teściów, c) pranko, d) prasowanko, e) sprawdzanie prac domowych... i jeszcze parę innych równie rozrywkowych rzeczy. W takim wypadku jestem w stanie zrozumieć, że pobyt w "zakładzie" jawi się jako bezmiar wolności. Zwłaszcza gdy szef zamknie już za sobą drzwi, a do dyspozycji został nam komputer podłączony do sieci i gazetki z zakładowej prenumeraty. Z moich obserwacji wynika jednak, że mimo wszystko, ów domowy drugi etat rzadko zmniejsza atrakcyjność weekendu i nawet obarczona piątką dzieci oraz teściową-sekutnicą sekretarka przez cały tydzień tęsknie wygląda piątku.
A zatem, na przekór Diefenbachowi, powiedzmy to chórem i bez ogródek: Dzięki Bogu, już piątek!
piątek, 10 września 2010
Dzięki Bogu, już piątek
Etykiety:
"Dzięki Bogu,
arbeit macht frei,
Diefenbach,
Donna Summer,
już piątek",
obowiązki,
piątek,
praca,
weekend,
wolność,
wypoczynek
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz