czwartek, 12 sierpnia 2010

Urocze wakacje, czyli rodzinny wyjazd integracyjny

Wróciłam z krótkiego RWI, czyli rodzinnego wyjazdu integracyjnego. Innymi słowy, z wakacji, podczas których członkowie rodziny mają do spełnienia kilka zadań: a) dużo przebywać ze sobą nawzajem; b) czerpać przyjemność z realizacji punktu (a); c) nie pozabijać się wzajemnie, jeśli nie uda się realizacja punktu (b). Efektem RWI jest powrót do domu rodziny wyraźnie zintegrowanej (też RWI dla odróżnienia opatrzone dopiskiem ').

Doskonałym miejscem dla RWI jest hotel w jakimś upalnym kraju, najlepiej z opcją all inclusive, która to opcja umożliwia nie tylko wspólne smażenie się nad basenem, ale i gremialne spożywanie posiłków. Jak uczy doświadczenie, posiłki w opcji all inclusive mogą zajmować mniej więcej 5-6 godzin dziennie, a jeśli do tego doliczyć nocne nasiadówki w lobby-barze, można dobić i do 8. Rekordziści dociągają ponoć do 10, ale odbywa się to kosztem integracji plażowej. Nic tak jednak nie scala rodziny jak wspólne posiłki, więc nie ma się co zżymać, tylko spokojnie zaordynować sobie trzecią porcję spaghetti, czwarty deser i siódmą kawę. I się przy tej okazji nie pokłócić.

Okazją do integracji są też tak zwane animacje, czyli rozrywki organizowane na terenie hotelu przez zespół międzynarodowych animatorów. Ich zadanie jest proste - poderwać z leżaków rozleniwionych plażowiczów i w samo południe (43 stopnie w cieniu) zmusić ich do wysiłku fizycznego w stylu water polo. Rodzina, która da się na coś takiego namówić, zintegruje się jak nigdy, zwłaszcza jeśli w przeciwnej drużynie znajdzie się rodzina niemiecka czy, dajmy na to, włoska, o rosyjskiej nie wspominając. Solidarność rodzinna, spotęgowana solidarnością narodową, podgrzewana okrzykami typu "Polska górą!", może dać naprawdę niezłe efekty, zwłaszcza jeśli mecze rozgrywane są dzień w dzień, i to przez okrągły tydzień.

Rodzina integruje się także na wycieczkach fakultatywnych. Można, na przykład, wdrapać się wspólnie nocą na górę Synaj, by nad ranem (też wspólnie) obejrzeć wschód słońca, a następnie zejść na dół po tak zwanych Schodach Skruchy (słowo "schody" proszę traktować jako daleko idące nadużycie ). Trzeba jednak uważać, by któryś z członków rodziny nie zasnął na górze i nie przegapił wschodu. No i pilnować, by wszyscy wrócili w komplecie, bo Schody Skruchy bywają zdradliwe, choć miejscowi beduini twierdzą, że tylko dla tych za mało skruszonych.

Krótko mówiąc, okazji do integracji nie brakuje, trzeba tylko je umiejętnie wykorzystać. Jako odpowiedzialna Matka Polka, zrobiłam rachunek sumienia i stwierdziłam, że w naszym wypadku RWI udał się tylko połowicznie. Primo, mimo najszczerszych chęci, nie daliśmy rady spędzać na posiłkach więcej czasu niż 3 godziny dziennie, a zdarzało się i tak, że (o, wstydzie!) niektórzy z nas wyłamywali się i w ogóle nie stawiali na którymś z posiłków. Secundo, water polo zintegrowało tylko 4/5 rodziny, bo 1/5, czyli ja, wolała leżak i książkę (Peter Mayle, Encore Provence - gorąco polecam!). Tertio, na górę Synaj wdrapało się tylko starsze pokolenie, czyli ja z małżonkiem, bo młodsze powiedziało nocnej wspinaczce zdecydowane nie, przy czym syn miał doskonałą wymówkę w postaci bąbli na stopach (tak się kończy bieganie po plaży, gdy piasek ma ze 60 stopni). Mimo wszystko jednak, nie pozabijaliśmy się nawzajem, co w końcu jest jakimś powodem do zadowolenia i ostrożnego optymizmu.

No i teraz sama nie wiem - jesteśmy już tą RWI', czy nie jesteśmy?

2 komentarze:

  1. A to mnie właśnie od jutra czeka. tyle, że nie będzie to wyjazd, lecz zjazd u mnie. Czyli RZI , Mam nadzieję, że rączki moje małe do pracy wciąż doskonałe. ;)))) dlatego wolałabym jednak W. niż Z.
    Ale i to się cieszę bo RZadkość to wielka w osemkę przy stole zasiadać rodzinnym. ;)) oraz , a jakże, wspólne wycieczki górskie uskuteczniać. ;)) wcale nie łatwiejsze niż schody skruchy.
    teraz Beato czas na odpoczynek. ;)))hihihi
    Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. O, tak, Basiu, RZI to prawdziwy horror, zwłaszcza w fazie przygotowań. Potem, kiedy już stół się ugina, na ogół jest fajnie, chyba że rozmowa zejdzie na politykę albo, co nie daj Boże, na rodzinne sprawy majątkowe. ;) Jestem jednak przekonana, że Wam nie grożą żadne takie, a wspólne wycieczki pozwolą zniwelować skutki biesiadowania. :) Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń