wtorek, 17 sierpnia 2010

Syndrom wrześniowy

Robi się nerwowo. Najpierw rozszalały się burze z piorunami i wichury. Potem prąd mi wysiadł na pół dnia i lodówka zagroziła potopem. W końcu TPSA przysłała rachunek, z którego wynikało, że właśnie skończyła się promocja i muszę bulić abonament dwa razy wyższy niż do tej pory. Przede mną zaś wizyta w supermarkecie i cotygodniowe zakupy, a tu ojciec dzwoni i mówi, że chleb podrożał i cukier też...

Chleba wprawdzie nie jadam, od cukru uciekam jak od zarazy, ale rodzina przeciwnie, więc trochę się zmartwiłam. To wszytko jednak betka, bo najgorsze i tak przede mną. Zbliża się zmora każdego rodzica: rok szkolny. Na stronie internetowej szkoły mojej najmłodszej pociechy odkryłam właśnie listę podręczników. Odszukałam je w sieci, podliczyłam i... włos mi się zjeżył na głowie. A jak doliczyłam zeszyty, bloki takie i śmakie, ołówki, kredki, kątomierze, nowe trampki i dresy na wf, zjeżyłam się cała i tak mi już zostało. A tu starsza córka mówi, że ona swoją listę dostanie dopiero po rozpoczęciu roku, bo nauczyciele jeszcze się nie zdecydowali, więc z atakiem serca powinnam jeszcze chwilę poczekać.

No to poczekam. Może nawet nieco dłużej niż do początku września, bo w październiku syn rozpocznie drugi rok na ASP, a wtedy dopiero się zacznie. Kartony, gipsy, gipsokartony, tudzież inne materiały do pracy artystycznej, których moja wyobraźnia w żaden sposób nie ogarnia, ale za to musi je ogarnąć mój portfel.

Ale to w październiku. Na razie, czuję zbliżający się syndrom wrześniowy, czyli napięcie przed-szkolne. Zakup wyprawek jest bowiem dopiero przygrywką do kolejnych wydatków - komitetów rodzicielskich, ubezpieczeń od nieszczęśliwych wypadków szkolnych (nie obejmuje ono, niestety, "wypadków" na klasówkach), składek na nowe kwiatki doniczkowe do klasy (z niewiadomych przyczyn, kolejne pokolenia kwiatków nie przeżywają wakacji), zrzutek na edukację filmową, teatralną, muzealną, o zielonej szkole nie wspominając. A tu dzieciny krzyczą, że kupione przed wakacjami spodnie właśnie wyszły z mody i one (dzieciny, nie spodnie) NIE MAJĄ CO NA SIEBIE WŁOŻYĆ.

Żeby całkiem nie zwariować, podjęłam heroiczną decyzję: obejrzę dziś Wiadomości w TVP. Nie wątpię, że dowiem się z nich, że jest tak źle, jak jeszcze nigdy nie było, oraz że będzie jeszcze gorzej, a burze z piorunami i gradobicia to zaledwie niewielka część kataklizmów, jakie zgotowali nam miłościwie panujący. Po takiej dawce optymizmu wydatki na wyprawki szkolne wydadzą mi się sympatycznym epizodem, a perspektywa wywiadówek - miłą odmianą po wakacyjnym lenistwie.

A w weekend skoczę sobie do lasu i nazbieram wrzosów - w ramach oswajania września. W sierpniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz