czwartek, 2 lutego 2017

Moja Ryska Przygoda. Człowiek strzela...


Tydzień temu moja firma zorganizowała nam wyjazd szkoleniowo-integracyjny. Pojechaliśmy do pewnej jednostki wojskowej w sąsiednim państwie (szczegółów nie zdradzę, bo to top secret łamane przez kula w łeb), gdzie odbywając szkolenie, mieliśmy się zintegrować. Dwie pieczenie przy jednym ogniu. Proporcje szkolenia i integracji były właściwe, więc wyjazd przebiegał w atmosferze właściwej tego typu wyjazdom. Punkty szkolenia mieliśmy różne-różniste, ale jeden budził mój szczególny niepokój. Zawody strzeleckie.

Muszę się bowiem przyznać z niejakim zażenowaniem, że choć od kilku lat moje sprawy zawodowe jakoś tam się kręcą wokół obronności, jedyną bronią, jaką tolerowałam, ba, nawet lubiłam w całym moim życiu, była ciocia Bronia, siostra babci po kądzieli, której częściowo zawdzięczam fascynację Francją, ciocia Bronia była bowiem polską emigrantką w Paryżu. Z inną bronią żegnałam się, zanim zdążyłam się przywitać - po prostu omijałam z daleka. A tu nagle - strzelanie z broni krótkiej jako element szkoleniowo-integracyjny. Hmmm...

Pomyślałam jednak, że kto wie, może okaże się, że wbrew rozmaitym oporom, przesądom i uprzedzeniom, broń krótka jest moim przeznaczeniem, a trafianie w pięciocentówkę ze stu metrów to jeden z moich nieodkrytych dotychczas talentów. W końcu, człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi, co nie?

Mina zrzedła mi nieco już przy wstępnych instrukcjach. Pomijam już fakt, że muszka i szczerbinka mylą mi się nawet po polsku, o angielskim nie wspominając, ale kwestia sekwencji czynności do wykonania - zablokuj, załaduj, naciągnij, odblokuj, wyceluj, wystrzel, zablokuj...  - a może jakoś odwrotnie - okazała się dla mnie kwestią wagi ciężkiej do przyswojenia. Pobocznych instrukcji w stylu "nie trzymaj kciuka przy zamku, bo ci go przetrąci" słuchałam już tylko jednym uchem, w duchu powtarzając: zablokuj, załaduj, naciągnij...

Skracając opowieść, donoszę, że w pierwszej z dwóch serii (każda seria po dziesięć strzałów) mój wynik wyniósł śliczne, okrąglutkie zero. Pan Bóg uznał najwyraźniej, że miejsce moich kul jest gdzieś w suficie, a kto wie, może i w nieboskłonie. Postanowiłam się nie zrażać, tym bardziej, że gdy przyszło do weryfikacji, okazało się, że strzelałam nie do swojej tarczy, a do tarczy kolegi obok, do czego przyznałam się wyłącznie przed sobą. No i teraz przed Tobą, miły Czytelniku. Z żelaznym postanowieniem naprawienia tego błędu, przystąpiłam do serii drugiej.



Kiedy po odbębnieniu wszystkich tych męczących czynności (zablokuj, załaduj, naciągnij... wystrzel...) podeszłam z instruktorami (było ich dwóch) do mojej tarczy, okazało się, że na wysokości siódemki zieje w niej dziura wielkości orzecha włoskiego. "Ty, zobacz, co ona tu wywinęła? - zwrócił się jeden instruktor do drugiego. - Chyba wpakowała tu dwie kule... Może nawet trzy?" Drugi z instruktorów zmierzył mnie wzrokiem i zdecydował: "Jaja sobie robisz?"

Dialog ten toczył się w języku dla mnie niezrozumiałym, ale to, co mi przetłumaczono na angielski, w wersji zapewne wygładzonej, brzmiało bardzo podobnie. Ostatecznie, stanęło na tym, że zaliczono mi czternaście punktów, czyli dwie kulki w siódemkę, choć obaj panowie długo się jeszcze zastanawiali, czy to aby nie był jakiś rykoszet czy inne licho. Tak czy siak, wynik, choć nieco dziwny, imponujący nie był, bo generalnie uplasował mnie gdzieś pod koniec stawki. Potwierdziło to moje przypuszczenia, że w razie - odpukać - konfliktu zbrojnego, mogę służyć ojczyźnie jedynie w strukturach propagandowych lub sanitarnych (sanitariuszka morowa panna, no dobra, nie panna, niewiasta).

Na koniec dodam, że w kategorii "strzelanie kobiet" wygrała nasza sekretarka, która ma wygląd anioła dobroci i takiż charakter, i ostatnią rzeczą, o jaką bym ją podejrzewała, to mięta do broni. Tymczasem strzelała jak szatan i wypukała jakiś nieprawdopodobny wynik. I teraz się zastanawiam, czy ten wygląd to aby nie kamuflaż. Ewentualnie, miała szczęście. W końcu człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi, co nie?

Pa! Ryżanka

PS Kciuk mam, oczywiście, przetrącony. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz