czwartek, 18 sierpnia 2016

Moja Ryska Przygoda. Wielka potrzeba niższego rzędu

Dziś napiszę o sprawie wstydliwej. Wstydliwej per se, ale i wstydliwej dla społeczeństwa, w którym zjawisko to występuje. Powiem wprost. Chodzi o publiczne sikanie. Na ulicy. Na trawniku. Pod płotem. Gdziekolwiek. 

Otóż muszę wyznać, że w Rydze jest to widok dosyć powszechny. W czasie mojego zaledwie dwumiesięcznego pobytu, z tygodniową przerwą na Waszyngton, wielokrotnie nadziałam się na panów publicznie załatwiających swoją fizjologiczną potrzebę (po dziesiątym razie przestałam liczyć). Ostatnio – wczoraj, w drodze ze sklepu do domu. Idę sobie chodnikiem, a na trawniku, tuż przede mną, pan beztrosko obsikuje czyjś płot. Po czym, nie umywszy rąk (!), odchodzi, pogwizując. Ubrany przyzwoicie, nie żaden tam menel, ot – tak, na oko - zwykły obywatel.

Zastrzegam, że miażdżąca większość przypadków miała miejsce po „mojej”, czyli teoretycznie „gorszej” stronie Dźwiny, co może być istotną przesłanką socjologiczną. Przyczyny tego stanu rzeczy są pewnie złożone, a jedną z nich może być niedostatek (to delikatnie powiedziane) publicznych toalet. Wniosek ten wyciągam na podstawie doświadczenia. Wśród wielu krajów, które odwiedziłam, jednym z niewielu, gdzie nie widziałam ludzi sikających na ulicy, była Japonia. Kraj, w którym publiczne szalety są dosłownie co krok, a ich kondycja jest lepsza niż stan toalet w niejednym polskim szpitalu. Człowiek nie musi tam się specjalnie wysilać, by załatwić potrzebę niższego rzędu – stosowny przybytek jest zawsze o krok. Nawiasem mówiąc, ciekawe, czy Maslow musiał kiedyś z obłędem w oczach szukać szaletu.

Wracając jednak na łotewskie podwórko, zwyczaj obsikiwania płotów jest tu chyba zakorzeniony dosyć mocno. Do tego stopnia, że nawet płotu nie potrzeba. Kiedy  pare tygodni temu wraz moim PiW-em płynęliśmy kajaczkiem po rzece Gauja, pewna płynąca przed nami para odbiła nagle ku brzegowi, a kiedy nadpłynęliśmy, pan stał tyłem do rzeki w pozycji dosyć oczywistej, zaś pani wyszła ku nam zza krzaka w stroju, powiedzmy, niedbałym (choć raczej powinnam powiedzieć, niekompletnym). Odniosłam wrażenie, że zażenowanie było udziałem tylko jednej strony tego spotkania. Zgaduj-zgadula. 


Dawno już się nauczyłam, że co kraj, to obyczaj. Opowiadałam kiedyś, jak w pekińskiej operze pewna pani opluła mi but w toalecie. Publiczne plucie jest bowiem u Chińczyków rzeczą normalną i gdyby się trzymać piramidy Maslowa, pewnie należałoby je umieścić na samym dole. Chyba, że owo plucie ma jakiś tajemniczy związek z potrzebą afiliacji - skala, na jaką się odbywa, wskazywałaby, że coś jest na rzeczy. Natykając się zatem na ryskich ulicach na sikających panów (na panią natknęłam się tylko na Gauji), zasadniczo cieszę się, że leją po swoich nogach, a nie po moich. I liczę na to, że zima załatwi problem. Bo zimy tu ponoć srogie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz