niedziela, 19 lipca 2015

Impresje monsunowe

Zbliżamy się do końca naszej podróży. Jutro przeprawa przez góry do granicy laotańsko-tajlandzkiej, potem nocny pociąg do Bangkoku (spore emocje), a potem już tylko ostatnia przechadzka po mieście i - hajda na lotnisko. Szkoda nam wyjeżdżać, tym bardziej, że ostatnie dni spędziliśmy, napawając się laotańską przyrodą - górami, które na Równinie Dzbanów wyglądają jak nasz Beskid Wyspowy, a tu, w Vang Vieng jak Pieniny, jaskiniami wodnymi i lądowymi oraz... monsunem.

Bo właśnie teraz, pod sam koniec naszej wyprawy, Laos postanowił nam udowodnić, że zjawiliśmy się na jego ziemi w porze deszczowej. Do tej pory Niebo było dla nas wyjątkowo łaskawe - jeśli padało, to wyłącznie nocą lub wtedy, gdy przemieszczaliśmy się pociągiem lub busem. Kiedy wędrowaliśmy, prażyło słońce lub w najgorszym razie przeświecało przez niezbyt gęste chmurki.

Za to dziś, kiedy maszerowaliśmy do tutejszych jaskiń, powietrze zrobiło się gęste od pary wodnej i już wiedzieliśmy: dziś nam się nie upiecze. Jeszcze podczas wizyty w jaskiniach było jako tako. Przepadywało - raz mocniej, raz słabiej, ale nie na tyle, żebyśmy spłynęli z tych gór rwącym potokiem. Za to, kiedy mieliśmy wsiadać do kajaków i na dętki, by odbyć popularny w Vang Vieng tubing, monsun przypomniał sobie o nas i zaczął zacinać coraz śmielej. Do brzegu dotarliśmy w dosyć opłakanym stanie.

Ale najlepsze zostawił nam Laos na deser. Bo kiedy po kolacji wracaliśmy do hostelu, z nieba zaczęły spływać całe kurtyny wody. Żadna peleryna, żadna kurtka, żaden parasol nie są w stanie oprzeć się takiej pompie. Przeczekiwanie pod daszkiem pewnej pralni wydłużyło się do trzech kwadransów, podczas których lało coraz mocnej, tak że operacja przeczekiwania przestała mieć jakikolwiek sens. Monsun szalał w najlepsze, za nic mając nasze pełne nadziei zaklęcia, że za parę minut na pewno się uspokoi.

Nie pozostało nic innego jak uznać, że monsun wygrał. O skali jego zwycięstwa świadczy kupa kompletnie mokrych ciuchów, które powieziemy w plastikowych torbach do Polski. Bo w to, że zdążą nam tu przeschnąć, już nie wierzę. I dobrze! Być w Laosie w porze deszczowej i nie zmoknąć   - to się ne godzi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz