środa, 15 lipca 2015

Ile kosztuje ryż

Wierzcie lub nie, ale SADZIŁAM RYŻ! Piszę to wielkimi literami, bo doniosłości tego faktu inaczej wyrazić się nie da.

Pan Mang dotrzymał słowa. Rankiem załadował nas do łodzi i rzeką Ou popłynęliśmy do jego rodzinnej wioski położonej malowniczo u stóp wielkiej, wapiennej góry. Widok wypisz wymaluj jak w naszych Pieninach, tylko roślinność inna - bananowce zamiast sosen i świerków. Sama wioska niewielka i dosyć biedna, choć w drodze powrotnej zahaczyliśmy o jeszcze biedniejszą. Co tylko potwierdza prawdziwość reguły względności rzeczy. Ale wróćmy do wioski pana Manga.

W wiosce nie ma prądu, ale za to jest szkoła podstawowa. To wielki postęp, bo kiedy pan Mang był dzieckiem, do podstawówki wiosłował łódką do sąsiedniej wsi - większej i zasobniejszej. Teraz szkoła jest i choć mieści się w bambusowym baraczku - jedna salka z kilkoma ławkami i tablicą, stanowi przedmiot dumy całej wioski.

Ponieważ pana Manga wszyscy tam znają (w końcu jest swojakiem), dostąpiliśmy zaszczytu spożycia owoców w towarzystwie samego sołtysa! Sołtys milczał z godnością, bo po angielsku nie mówi, ale za to hojnie częstował lokalnym samogonem Lao Lao. Ja nie skorzystałam, ale ci, co skorzystali, twierdzą, że niezły.

Po owocowej uczcie w towarzystwie miejscowej władzy wsiedliśmy do łodzi, by przeprawić się na drugą stronę rzeki. Potem już tylko 40 minut marszu ścieżką przez dżunglę i pola ryżowe! Kilka sporych prostokątów poprzedzielanych miedzami, w tym jeden nieobsadzony, mrugający do nas zachęcająco oczkiem brązowawej wody. Pośrodku rzucone sadzonki, czekające na tych, którzy w pocie czoła wetkną je w błotniste dno. Czyli na nas!

Boso, z lekką tremą ruszyliśmy miedzą ku naszemu przeznaczeniu. Pan Mang pokazał nam, co mamy robić. Niby nic takiego. Bierzesz w garść sadzonkę ryżu - kilka ździebeł zakończonych korzonkiem, chwytasz przy korzeniu, zginasz grzbiet i wciskasz roślinkę w błoto, aż poczujesz dno. Czyli dosyć głęboko. Aha, zapomniałam dodać, że stoisz po łydki w kląskającym bagienku, a na głowę leje ci się żar z nieba. Po kilku minutach cały jesteś w tym błocie, a jedyne, co cię ratuje przed frustracją to fakt, że sadzisz tyłem do pola, czyli widzisz, ile obsadziłeś, ale nie masz pojęcia, ile ci jeszcze zostało. A kiedy się obrócisz, kończysz prawie jak żona Lota - osłupiały, że zrobiłeś tak niewiele.

Nasza czteroosobowa grupka obsadziła zaledwie 1/3 poletka. Jak mnie poinformował Pan Mang, będzie z tego około 70-80 kg ryżu. Dużo? Mało? Dla mnie dużo. Bo teraz wiem, ile naprawdę kosztuje ryż. I ilekroć przyjdzie mi go jeść, przed oczami stanie mi to poletko, na którym przez krótką chwilę byłam kimś więcej niż tylko turystką z dalekiego kraju.

PS Muszę kończyć. W nagrodę za ciężką pracę, pan Mang i jego żona urządzają nam składkowego grilla rybno-warzywnego. Bo pan Mang szanuje mój wegetarianizm.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz