niedziela, 26 stycznia 2014

Hamlet w Głuchej Dolnej, czyli dom kultury zrehabilitowany


Nie wiem, jak Tobie, miły Czytelniku, ale mnie domy kultury kojarzyły się zawsze z placówką, w której serwuje się kulturę siermiężną, peerelowsko-pszenno-buraczaną, przyobleczoną w łowicki (wybacz, Ziemio Łowicka!) pasiak i krakowską (wybacz, dumny Krakowie!) czapkę z pawim piórem. Placówkę, której sale wypełnia przykurzona pustka, a na ścianach podziwiać można wyłącznie prace plastyczne młodocianych mieszkańców najbliższej okolicy. Aha, i jeszcze z kaowcem o twarzy Stanisława Tyma z "Rejsu".

Najzabawniejsze, że skojarzenia te nie były poparte szczególnie bogatym doświadczeniem, bo w domach kultury właściwie nie bywałam, a jeśli bywałam, to nie pamiętam. Nie będę się jednak zagłębiać w badanie przyczyn tego stanu mojej (nie)świadomości, bo to bez znaczenia. Znaczenie  ma natomiast fakt, że kiedy tydzień temu Małżonek obwieścił, że zaprasza mnie do teatru, a ten teatr to Mazowieckie Centrum Kultury i Sztuki, poczułam się dziwnie. Trochę tak, jakby mi ktoś dał w prezencie pudełko czekoladek, a po otwarciu okazałoby się, że czekoladek jest połowa, a to, co zostało, ktoś ponadgryzał.

I choć natychmiast przypomniała mi się sztuka "Przedstawienie Hamleta we wsi Głucha Dolna", postanowiłam podejść do sprawy bez uprzedzeń. Tym bardziej, że w sztuce "Diabelski młyn", na którą zabierał mnie mój Pan i Władca, grał jeden z moich ulubionych aktorów scen polskich - Przemysław Bluszcz, a partnerowała mu znana mi z filmu, ale jeszcze nie ze sceny, Roma Gąsiorowska. Dodatkowym atutem MCKiS był adres - rzut kamieniem od Hali Mirowskiej, czyli, w dużym przybliżeniu, moje okolice.

Czy mi się podobało? Bardzo! Czy było warto? Bezwzględnie! Czy poszłabym raz jeszcze? Nie tylko bym poszła, ale poszłam!

Tydzień później, czyli w ostatni piątek, ponownie wylądowałam w Mazowieckim Centrum Kultury i Sztuki. Tym razem na "Małych zbrodniach małżeńskich" Schmitta z Katarzyną Herman (oklaski) i widzianym po raz pierwszy (mam szczerą nadzieję, że nie ostatni) Redbadem Klijnstra. I znowu pełna satysfakcja.

W obu wypadkach świetny tekst, doborowa, choć kameralna obsada, koncertowa gra aktorska. Dzięki tym trzem zaletom, zupełnie nie przeszkadza skromna, wręcz ascetyczna scenografia na scenie utworzonej z zaadaptowanej na ten cel sali konferencyjno-koncertowej.

Te dwie wizyty w MCKiS odniosły podwójny skutek. Po pierwsze, przypomniały mi, dlaczego tak kocham teatr. Między innymi, dlatego, że można go robić WSZĘDZIE.  Dobrzy aktorzy, mówiący dobrym tekstem, mogą nas przenieść w dowolny czas i przestrzeń, nawet jeśli do dyspozycji mają tylko cztery kartonowe pudła i bukiecik kwiatów  ("Małe zbrodnie małżeńskie").

Po drugie, sprawiły, że z domu kultury opadła maska kaowca w łowickim pasiaku. W MCKiS robią naprawdę kupę fajnych rzeczy, nie tylko z gatunku teatralnych. Jak Pan Małżonek zasłuży, może go zaproszę na koncert Mark Shepherd Swing Quartet?



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz