Jest taka scena w filmie "Dirty dancing" (proszę wybaczyć tytuł angielski, ale nasz rodzimy "Wirujący seks" jest dla mnie nie do strawienia). Amerykańska rodzinka z klasy wyższej-średniej jedzie samochodem na urlop. Starsza córcia robi mentalny przegląd garderoby i stwierdza że zapomniała jakiegoś ciucha. Zrozpaczona, okrasza tę konstatację komentarzem: tragedia! Na to ojciec ripostuje: tragedią to jest głód w Afryce, a młodsza córcia dorzuca: albo Apartheid.
Scenka niegłupia i jako jedyna w całym filmie, warta zapamiętania. No, może poza tą, w której Partick Swayze występuje bez koszulki. Ale nie odbiegajmy od tematu.
Dlaczego warta zapamiętania? Bo prawdziwa do bólu. Pokazuje bowiem, że słowa, nawet te napęczniałe od znaczeń, błyskawicznie się dewaluują i ani się obejrzymy, a używamy ich beztrosko i lekkomyślnie.
Przed chwilą zrobiłam mały przegląd dnia pod kątem różnych zdarzeń kwieciście skomentowanych przez moich bliźnich. I tak:
1. Wydarzenia na Ukrainie - dramat.
2. Problemy z serwerem w firmie - masakra.
3. Minus 8 stopni Celsjusza w Warszawie - też masakra.
4. Kuba Łuczak (polski szczypiornista) zjechał z boiska na noszach - dramat.
5. Pewnej pani złamał się paznokieć - tragedia.
Tylko kilka przykładów. Zabici na Majdanie i stłuczone kolano piłkarza. Ze złamanym paznokciem w tle. MASAKRA.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz