środa, 4 grudnia 2013

Mijajcie zdrowo otwarte okna!


Nie mam czasu pisać, bo od jakiegoś czasu świat wali mi się na głowę. W dodatku, jak na złość, wali się jakoś tak niespiesznie, ślamazarnie i opieszale. Zupełnie, jakby i chciał (się zawalić), i bał się. Chwilami się zastanawiam, czy to takie celowe odwlekanie w czasie. Tortura taka, czy coś...

Przez to powolnie osuwanie się mojego świata, a przynajmniej jakiejś jego części, w niebyt (lub byt ułomny), głowę mam zajętą głupotami. Zamiast rozmyślać o rzeczach ważnych, pięknych i konstruktywnych, opędzam się od myśli, które - wiem to już z góry - ani piękne, ani ważne, a za to cholernie absorbujące. Co gorsza zaś, kompletnie sprzeczne z moją życiową filozofią.

Bla, bla, bla... Figo-fago, kawa marago. Tak to, mnie więcej, idzie.

No więc, żeby całkiem się nie pogrążyć, postanowiłam, że DOSYĆ TEGO! I w ramach terapii sięgnęłam - też pomysł! - po "Hotel New Hampshire"- jedną z niewielu książek  Irvinga, których jeszcze nie czytałam.

Sama nie wiem, czemu do tej pory "Hotel" mnie omijał. A może to ja omijałam "Hotel"? Prędzej, czy później musiałam jednak się na niego (do niego) napatoczyć. Wpadłam i... wpadłam na amen! Cały Irving - kompletnie zwariowany, nieprzejmujący się tym, czy wykreowany przez niego świat nosi choć wątły pozór prawdopodobieństwa. Kupa nieprzystosowanych marzycieli i świrów, a na dokładkę "mądra niedźwiedzica". Nic z tego - nie będę tłumaczyć, o co chodzi. Kto chce, niech sobie przeczyta!

A jak już przeczyta, niech "mija zdrowo otwarte okna"! Tak jak ja.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz