środa, 9 stycznia 2013

Dear Guest...


Przyleciałam do Londynu. Miła odmiana, biorąc pod uwagę, że obowiązki zawodowe zwykle każą mi latać do Brukseli. Choć właściwie, co za różnica? Do hotelu dotarłam po zmroku, spotkanie zaczynam jutro bladym świtem, nawet na krótki spacer nie będzie czasu... Jedyna pociecha, że spotkanie mam w Gray's Inn, pięknej i wiekowej siedzibie londyńskich prawników.

Tymczasem, siedzę w pobliskim hotelu. Hm, interesujące miejsce. Wygląda na to, że pomimo doskonałej lokalizacji w centrum Londynu i sąsiedztwa sądów Jej Królewskiej Mości, klientela hotelu dała się personelowi we znaki. Na każdym kroku bowiem natykam się na dowody oczywistej nieufności wobec gości.

To, że facet w recepcji zażądał ode mnie karty kredytowej jako gwarancji, że nie zwieję bez zapłacenia rachunku, nawet mnie nie zdziwiło - to już właściwie standard europejskiego hotelarstwa. Ale kiedy znalazłam się w pokoju i szukając czajnika elektrycznego, natknęłam się na minibarek, przeżyłam pierwsze zaskoczenie. Na drzwiczkach widniał bowiem napis ostrzegający, że minibarek jest sterowany komputerowo i mam się liczyć z tym, że gdy wyjmę z niego cokolwiek, to nawet jeśli tego czegoś nie skonsumuję, i tak doliczą mi to coś do rachunku. Na wszelki wypadek nie otworzyłam drzwiczek - kto wie, jak to cholerstwo działa. Zawieszę na czymś oko, a potem na moim rachunku znajdzie się butelka whisky. Dziękuję, postoję.

Kolejna niespodzianka czekała na biurku. Tuż obok telefonu ustawiono sporych rozmiarów tabliczkę, na której widniała skierowana do mnie wiadomość. Po obowiązkowych, uprzejmych słowach Dear Guest dyrekcja hotelu poinformowała, że od 2007 roku w tym hotelu palenie jest surowo zabronione. Nie zmartwiłabym się tym zupełnie, gdyby nie ciąg dalszy. Dalej bowiem szanowna dyrekcja uprzedziła mnie, że jeśli po moim wyjeździe hotelowe służby porządkowe wykryją w pokoju ślad tytoniu, będę się miała z pyszna. W najlepszym razie zapłacę grzywnę, a w najgorszym, jeśli jakiś inny gość poskarży się, że ucierpiał na skutek obecności nikotyny w moim pokoju, konsekwencje będą dla mnie niewyobrażalnie dotkliwe.

No pięknie! Z trudem powstrzymałam się od przeszukania pokoju pod kątem obecności petów po poprzednim kliencie. Niepokój jednak pozostał. W tym mało radosnym nastroju poszłam umyć zęby. W łazience oczekiwał na mnie apel hotelowej pralni, odwołujący się do mojej wrażliwości ekologicznej, która powinna mnie skłonić do używania tego samego ręcznika przez dwa tygodnie z rzędu. Ponieważ jednak zostaję tu tylko na jedną noc, zignorowałam informację o tym, ile ton ręczników pierze się "całkiem niepotrzebnie" (?!) w hotelach całego świata...

A kiedy znalazłam czajnik elektryczny, doszłam do wniosku, że goście hotelu Grange Holborn muszą nie tylko nagminnie okradać minibarki i kopcić fajki w pokojach, ale i mieć iloraz znacznie poniżej średniej. Nad czajnikiem wisiał bowiem napis: Dear Guest, nie włączaj czajnika, jak nie ma w nim wody. Sic!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz