niedziela, 9 września 2012

Gula w gardle


Parę dni temu wróciłam z wakacji. Powitało mnie chmurne warszawskie niebo, polski, wrześniowy chłód oraz całkiem pusta lodówka, którą przed wyjazdem roztropnie opróżniliśmy z wszystkiego, co mogłoby się zepsuć. Zarówno niebo, chłód jak i pustka w lodówce stały w rażącej sprzeczności z tym, czego doświadczałam przez ostatnie dwa tygodnie nad Morzem Śródziemnym - błękitem nieba, piekielnym upałem oraz pakietem all inclusive, który to termin w wolnym tłumaczeniu oznacza po prostu totalne obżarstwo skrzyżowane z totalnym opilstwem. Jak błyskotliwie zauważyła moja najmłodsza córka, all inclusive, to po prostu współczesna nazwa jednego z siedmiu grzechów głównych.

Nielicznych szczęśliwców, którzy jakimś cudem nie wiedzą, czym jest wyżej wspomniany pakiet, informuję, że jest to rodzaj psychologicznej pułapki na turystów. Jej przewrotność polega na tym, że ofiara płaci z góry za wszystko, co zje i wypije podczas wakacji, jak również za to, czego nie zje i nie wypije, bo zrobią to za nią inni. Kiedy zaś już schwytany w pułapkę turysta znajdzie się na miejscu (czyli w hotelu z basenami i plażą nad morzem), ma naiwne wrażenie, że WSZYSTKO MA ZA DARMO. Wszystko, czyli jedzenie i picie. Więc - hulaj dusza! Jazda do bufetu!

Je się o wiele za często i dużo za dużo. Je się nie dlatego, że jest się głodnym, ale dlatego, że jedzenie jest pod ręką, w obfitości i różnorodności, której próżno szukać w domowych pieleszach. Je się także z nudów, o czym dobitnie przekonałam się podczas dwóch deszczowych dni, jakie nam się trafiły w paśmie słonecznych i bezchmurnych - równo z wybiciem godziny 12.30, kiedy zaczynała się pora lunchu, wszyscy goście hotelowi rzucili się do stołówki, tak że po raz pierwszy zabrakło miejsc przy stołach. No bo cóż innego można robić, skoro leje?

Otrzeźwienie przychodzi  zwykle za późno. Człowiek wraca do domu i konstatuje dwie rzeczy:

1. Przez ostatnie dwa tygodnie ciuchy w szafie uległy niewytłumaczalnemu skurczeniu (to pewnie wpływ dziury ozonowej).

2. Domowe posiłki w liczbie 2-3 dziennie nadają się na program resocjalizacyjny ciężkiego obozu karnego (rany, ciągle chodzę głodna!).

Na szczęście, po pewnym czasie wszystko wraca do normy i śniadanie nieskładające się z pięciu dań przestaje doskwierać jak klęczenie na grochu. Na myśl o tym, ile zjedliśmy przez dwa tygodnie all inclusive, w gardle rośnie nam wielka gula, którą my, zepsuci konsumpcją ludzie Zachodu, szybko i dyskretnie wypluwamy. I nie chcemy pamiętać, że gula po łacinie znaczy obżarstwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz