sobota, 8 kwietnia 2017

Moja Ryska Przygoda. Wiosna, nie wiosna?


Wiosny w Rydze doświadczam szczątkowo. Odkąd tu zawitała - najpierw de iuri, czyli kalendarzowo, potem, z dużymi oporami, de facto, prawie mnie tu nie ma. Rozpruł mi się worek z wyjazdami służbowymi i do Rygi wracam na chwilę - na tyle długą, by zrobić pranie i przepakować walizkę, ale na tyle krótką, by nie mieć czasu na przyjrzenie się tutejszej wiośnie.

Jedno mogę powiedzieć o niej z całą pewnością: jest raczej powolna i oszczędna. Nie spieszy się z zielenią, nie szaleje z temperaturą, słonecznym blaskiem bynajmniej nie szafuje. Gdyby nie to, że na gałęziach drzew pojawiły się subtelne zgrubienia (czyżby pąki?), a trawniki solidnie oczyszczono z zimowych brudów i zgrabiono, w sumie, można by się zastanawiać, czy aby na pewno przyszła.

Zwłaszcza, gdy się człowiek poszwenda po Europie i zobaczy, jak może wyglądać wiosna. W takiej Francji na ten przykład. Wróciłam stamtąd przedwczoraj i w oczach nadal mam szalejącą zieleń, wielkie liście kasztanowców, kwitnące drzewa i krzewy i klomby pełne różnorakiego kwiecia. Aha, a na dokładkę złote pola rzepaku - takie, jak to:


Na Łotwie takie obrazki można będzie zobaczyć za jakieś dwa miesiące. Jak dobrze pójdzie. Uzbrajam się więc w cierpliwość, a w międzyczasie, żeby nieco tę wiosnę popędzić, postanowiłam, że mimo zimna (rękawiczki wciąż na topie), sezon rowerowy czas zacząć.

Żeby go jednak zacząć, trzeba rower po zimie wyrychtować. Stał sobie, bidulek, w moim "salonie" bezczynnie od mniej więcej połowy listopada (wtedy spadły tu pierwsze porządne śniegi), a powietrze z opon uchodziło stopniowo, acz nieprzerwanie. Zupełnie, jakby chciał wyzionąć ducha. Pompki nie mam, ale dwie przecznice od mojego domu jest wspominany już przy innej okazji serwis rowerowy, gdzie na ścianie wiszą sobie różne fikuśnie narzędzia do publicznego użytku.

Większość jest mi kompletnie obca i pojęcia nie mam, do czego mogłyby mi się przydać, ale rurę z zaworem rozpoznaję i raz nawet już jej kiedyś użyłam. Wprawdzie najpierw jakoś niezbyt trafnie, bo spuściłam z opony powietrze do zera, ale w końcu się udało. Pomaszerowałam zatem dziś do tego punktu reanimacji rowerów, prowadząc mój ledwie żywy bicykl za ramę. A tam - niespodzianka! Rura wprawdzie wisi, ale zaworu brak.

Najpierw myślałam, że może coś pokręciłam, że wystarczy sama rura, tylko trzeba ją jakoś odpowiednio przyłożyć/przykręcić/nasunąć (niepotrzebne skreślić). Ale już po chwili nawet taka techniczna noga jak ja musiała dojść do wniosku, że nie ma bata, samą rurą nic nie zdziałam. Weszłam więc do serwisu, gdzie kłębił się tłum klientów - najwidoczniej pół mojej dzielnicy wpadło dziś na ten zbawienny pomysł, by poddać rowery pozimowym przeglądom. Za ladą siedział zaś senny młodzian we włóczkowej czapce i puchowej kamizelce (on też nie uwierzył, że wiosna już przyszła) i obsługiwał ów tłum z olimpijskim spokojem. Czyli niespiesznie.

Już miałam odłożyć operację "Opony" na kiedyś tam, gdy z zaplecza wyszedł inny młodzieniec, niosąc czyjś resuscytowany rower. Ten z kolei (młodzieniec, nie rower) ubrany był w szorty i koszulkę z krótkim rękawem. Dla niego wiosna nie dość, że przyszła, to zdążyła przejść w lato. Korzystając z chwilowego zamieszania, wystartowałam do niego po angielsku, tłumacząc, że chcę napompować koła, a tam wisi sama rura, więc sam pan rozumie...

Zrozumiał. I za chwilę wrócił z zaworem. Po czym, ku mojemu bezbrzeżnemu zdumieniu, wyszedł ze mną na dwór (trzy stopnie Celsjusza, w porywach do pięciu) w tym swoim letnim przyodziewku i raz-dwa napompował mi obie opony. Sprawdził je kopniakiem, błysnął zębami i już go nie było. A ja wróciłam do domu, pedałując radośnie - po raz pierwszy od pięciu miesięcy. I wiecie co? Wiosna naprawdę już przyszła!

Pa! Ryżanka

PS. W prezencie - Elżbieta Adamiak o wiośnie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz