środa, 19 kwietnia 2017

Moja Ryska Przygoda. Chrzest po łotewsku


O tym, że religijność Łotyszów jest, delikatnie rzecz ujmując, umiarkowana, pisałam już parę razy. Dobre pół wieku sowietyzacji zrobiło swoje, a obecność aż trzech religii chrześcijańskich - katolickiej, prawosławnej i luterańskiej, sprawiła, że religia nie stała się czynnikiem spajającym  tkankę społeczną. W efekcie, pogańska Sobótka cieszy się tu większą estymą niż Boże Narodzenie i Wielkanoc razem wzięte. Tłumów na mszach nie ma, a poza niedzielą i świętami kościoły są generalnie puste lub - co zdarza się bardzo często - zamknięte na głucho.

Czasem jednak, pomimo tej religijnej obojętności, mieszkańcy Łotwy decydują się zwizytować świątynię w celu odprawienia religijnego obrzędu, takiego jak - dajmy na to - chrzest. Efekty tej decyzji bywają zaskakujące, ba, groteskowe, o czym przekonałam się całkiem niedawno.

Sobotnia msza wieczorna. Kościół prawie pusty - ja plus może z pół tuzina innych osób, z czego większość w wieku biblijnych patriarchów. W kruchcie stoi stłoczona, elegancko przyodziana grupka - sześć osób dorosłych i jedna nieletnia. Szepczą coś nerwowo, w końcu wchodzą do kościoła i zasiadają w pierwszych ławkach. Ani chybi będzie rodzinna uroczystość. Ślub raczej nie - jest wprawdzie jedna para w stosownym wieku, ale ani welonu, ani bukietu. Po namyśle stwierdzam, że mimo braku niemowlęcia, chodzi o chrzest. Dziecię płci męskiej w wieku około lat siedmiu zostanie włączone do wspólnoty.

Zaczyna się msza. Grupka z przodu wyraźnie zdezorientowana co do czynności towarzyszących liturgii. Siedzą, kiedy trzeba stać, stoją, kiedy trzeba klęczeć. Najwyraźniej jest to ich pierwsza wizyta w kościele od dnia własnego chrztu (o ile takowy miał miejsce). A usiedli niezbyt strategicznie - lepiej zorientowanych mają za plecami. Młodszy ksiądz (msza jest koncelebrowana) robi co może i pomaga gestami, starszy tylko wznosi oczy do nieba. Kiedy przychodzi do samego sakramentu, okazuje się, że chrzestny nie ma świecy, po którą ksiądz wysyła ministranta do zakrystii. Białej szatki na zbyciu nie ma, więc ta część ceremonii pozostaje w sferze symbolicznej. Markus zostaje ochrzczony.

Ale najlepsze jeszcze przed nami. Bo kiedy nadchodzi moment komunii, rodzina Markusa, z Markusem na czele, raźno udaje się do ołtarza. Młodszy ksiądz lekko skonsternowany. Starszy już bez ceregieli szeptem tłumaczy rodzince, o co w tym wszystkim chodzi. Towarzystwo najwyraźniej rozczarowane, ale kończy się na znaku krzyża na czołach. Kurtyna.

Ryskiej parafii świętego Alberta przybyła jedna ochrzczona dusza. Pocieszam się, że niezbadane są wyroki Pana.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz