sobota, 16 stycznia 2016

Jedna szuflada dziennie


Jakieś dwa lata temu, na rekolekcjach dla małżeństw, jedna z prowadzących opowiadała o swojej walce ze słabościami dnia codziennego. Wśród tych słabości poczesne miejsce zajmowała niechęć do sprzątania oraz skłonność do gromadzenia zbędnych rzeczy. Jako receptę autorka wystąpienia zaproponowała wcielenie w życie zasady "jedna szuflada dziennie". Chodzi o to, że jak ktoś nienawidzi sprzątania, zmobilizowanie się do porządków globalnych pod hasłem "zarżnę się, ale w jeden weekend załatwię sprawę" jest praktycznie nierealne. Za to rozłożenie zadania na kilka etapów daje szansę, że po jakimś czasie koniec uwieńczy dzieło.

Niestety muszę wyznać, że należę do tych pań domu, które, mając do wyboru porządki w szafach albo kanapę plus książkę plus gorącą herbatę, zawsze wybiorą wariant drugi. Ergo stan moich szaf, szafek i szuflad woła o pomstę do nieba. Od czasu do czasu wpadam w pełen poczucia winy zapał i porządkuję jakiś fragment dobytku, czego efektem są wywożone do Caritasu torby pamiętających jeszcze czasy liceum ubrań. Płomień gaśnie jednak równie prędko jak zapłonął i mieszkanie dalej obrasta w rzeczy, które światło dzienne widują z rzadka lub nigdy.

W tym roku powiedziałam sobie jednak - dość! Pora, w ramach pracy nad sobą, zmierzyć się z bożkiem zbieractwa i lenistwa (na własne potrzeby nazwałam go Gnuśnym Kolekcjonerem). I tak oto w dniu wczorajszym zainaguurowałam program "jedna szuflada/szafka dziennie".

Na razie idzie nieźle. Wczoraj załatwiłam dwie (sic!) szuflady. Dziś jedną szafkę. Najgorsze są, oczywiście, tak zwane pamiątki - drobiazgi zakupione na targu w egzotycznym kraju, gazeta sprzed wieków, gdzie na entej stronie jakiś dziennikarz z niewiadomych powodów zamieścił wywiad z kimś łudząco do mnie podobnym, wizytówki i gadżety z kolejnych miejsc pracy, płyty cd ze zdjęciami z firmowych imprez integracyjnych... Bierze się toto do ręki, a w głowie, jak po zjedzeniu Proustowskiej magdalenki, pojawia się obraz. A w ślad za nim wahanie.

Jeśli mu ulegnę, nici ze sprzątania. Szuflada zapełni się po brzegi, a Gnuśny Kolekcjoner dostanie swoją ofiarę. Nic z tego! Kurz, którym pokryły się moje ręce i ubranie, mówi jasno: Nie zaglądałaś tu od wieków. Nawet nie pamiętałaś, że to wszystko tu leży. Po prostu tego nie potrzebujesz.

Do tej pory na śmietnik powędrowały dwa wielkie wory. Parę rzeczy dostanie się biedniejszym bliźnim. Szuflady i szafka oddychają pełną piersią. Gnuśny Kolekcjoner zgrzyta zębami i liczy na to, że mu ulegnę. Bujaj się, paskudo! Jutro też jest dzień. Jedna szuflada dziennie! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz