środa, 15 października 2014

W kraju uprzejmych ludzi i hoteli kapsułowych


Jeśli dziś jest środa, to jesteśmy w Tokio. A moja urodzinowa podróż nieuchronnie zmierza ku końcowi. Widziałam i przeżyłam tyle, że nie spisałabym tego na skórze zawodnika sumo. Po drodze udało mi się nawet bezpowrotnie skasować z naszej cyfrówki trzy pełne dni zdjęciowe. Fakt, że nie zostałam za to zgładzona przez mojego PiW-a, zawdzięczam jedynie temu, że rzecz wyszła na jaw w wigilię moich urodzin, a zgładzenie jubilatki byłoby bardzo nieuprzejme. Zatem mi się upiekło, ale tysiąc zdjęć wulkanów, świątyń, zamków i hasających między nimi saren szlag trafił. Reszta niech będzie milczeniem.

Skoro niedługo opuścimy ten piękny i dziwny kraj, pora napisać co nieco o jego mieszkańcach. Obserwuję ich uważnie od początku naszej podróży i choć z pewnością nie mogę powiedzieć, że ich poznałam, poczyniłam kilka obserwacji.

O uprzejmości Japończyków pisałam już wcześniej. Rzuca się ona w oczy na każdym kroku i bardzo ułatwia turystom życie, choć czasem bywa nieco kłopotliwa. Bo kiedy na przykład pytasz o coś Japończyka - dajmy na to, o drogę do tokijskiego NS Building (znajduje sie tam niesamowity wodny zegar wahadłowy), a indagowany primo nie mówi ni w ząb po angielsku, a secundo o NS Building ma pojęcie mgliste, nasz japoński ciccerone tak bardzo chce nam pomóc, że wskazuje jakikolwiek kierunek i pośród ukłonów odchodzi. A my dalej jesteśmy ciemni jak tabaka w rogu.

Zawsze jednak to milej, kiedy Japończyk traktuje nas ukłonami i uśmiechem, niż - jak to nam się zdarzyło w tzw. hotelu kapsułowym - marsem na czole i pokrzykiwaniem. Było to jedyne miejsce, gdzie zwątpiłam w uprzejmość Japończyków. Ale hotel kapsułowy to doświadczenie jedyne w swoim  rodzaju, które owszem, polecam na jedną noc, w celach wyłącznie poznawczych, bo o celach wypoczynkowych trudno mówić. Choć śpi się tam właściwie w celach.

Ale wracając do Japończyków... W oczy rzuca się także ich zamiłowanie do porządku i dyscypliny. Pokażcie mi inny naród, który będzie grzecznie stał w kolejce do autobusu, metra czy pociągu, ryzykując, że odległe miejsce w kolejce spowoduje konieczność poczekania na kolejny. A oni czekają! Pokażcie mi też drugi taki kraj, gdzie na ulicach ciężko znaleźć kosz na śmieci, a nigdzie nie uświadczysz ani papierka. Cud mniemany! Moja słowiańska niecierpliwość wystawiona została na wiele ciężkich prób, gdy z plecakiem pełnym śmieci musiałam przemierzyć pół miasta, by wreszcie dobrnąć do kosza. Japończycy najwyraźniej są o wiele cierpliwsi.

Kilka słów na tematy konfekcyjne. Z jednej strony, ma się tu wrażenie znacznej uniformizacji - ulicami miast płynie rzeka białych koszul i ciemnych spodni. Z drugiej, Japończycy, a szczególnie Japonki, wykazują szczególne upodobanie do strojów niebezpiecznie ocierających się o kicz i infantylizm. Królują falbaniaste lub plisowane, kuse spódniczki (bez zwględu na wiek właścicielki), zabawne kapelusiki, a także rozmaite przywieszki, dyndające u torebek, pasków od spodni czy czego tam jeszcze. U jednej pani prowadzącej samochód kierownica tegoż dosłownie oblepiona była breloczkami z pluszowymi zwierzątkami. Na ten widok zmówiłam cichą modlitwę, żeby pluszaki nie zablokowały jej kierownicy.

W tym konfekcyjnym chaosie Japończycy nie zapominają jednak o tradycji. Widok kobiet i mężczyzn w kimonach, przechadzających się po ulicach, nie jest wcale rzadki i to nie tylko od święta. Próbowałam sobie wyobrazić polskie ulice pełne łowickich pasiaków i kurpiowskich leluj. Hmm...

To, oczywiście, nie koniec moich obserwacji. Na dziś jednak kończę, bo tu wybiła już północ, a jutro z rana jedziemy na tokijski targ rybny. Będzie się działo!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz