Dyskusja, jak być patriotą w czasach, gdy kraj wolny, suwerenny i bytujący w pokoju, ożywa co jakiś czas na łamach, falach i ekranach, budząc rozmaite demony i nie prowadząc, rzecz jasna, do żadnych konkretnych wniosków. Dla mnie osobiście pojęcie patriotyzm nabrało w ostatni weekend znaczenia dosyć nieoczekiwanego. A było to tak…
W sobotni poranek namówiłam mojego Pana i Władcę na wycieczkę rowerową. Nie bardzo mu się chciało, ale w końcu łaskawie się zgodził. A że mój PiW niczego nie robi połowicznie, zaproponowana przeze mnie relaksująca przejażdżka na Pole Mokotowskie i z powrotem została zbyta wymownym wzruszeniem ramion – „to ma być wycieczka?”. Stanęło na tym, że pojedziemy do Konstancina, gdzie dawno nie byliśmy, więc przy okazji zobaczymy, co w tężniach słychać i czuć.
W tamtą stronę, mimo upału i ponad 20-kilometrowego dystansu do pokonania, jechało się fajnie. Generalnie, trasa wiodła w dół, a już szczególnie zjazd wzdłuż ulicy Wilanowskiej miał sporo uroku. Wiatr we włosach, luz w mięśniach. Sama radość. Potem urocze półgodziny w Parku Zdrojowym, gdzie zalegliśmy na biegnącym wokół tężni solnych, ocienionym trawniku. Żyć nie umierać!
W końcu nadeszła chwila powrotu. Jakoś trudno było wsiąść na rower. Podejrzanie ciężko ruszać pedałami. Kryzys nastąpił na Wilanowskiej. Spojrzałam na ciągnącą się przede mną długaśną stromiznę i już wiedziałam: nie dam rady! Nie powiedziałam tego głośno z dwóch powodów: bo primo, oszczędzałam tlen, a secundo, znam mojego Małżonka i wiem, co bym usłyszała.
Okazało się jednak, że Małżonek i tak wiedział, co mi chodzi po głowie. Nie czekając więc, aż zsiądę z roweru i bezwstydnie zacznę go prowadzić pod górę, wygłosił mobilizujące przemówienie, składające się z trzech punktów:
a) wczoraj (znaczy w piątek) Rafał Majka wygrał premię górską, a dziś walczy z czasówką;
b) moim patriotycznym obowiązkiem jest wspierać Majkę;
c) jak nie wjadę jednym cięgiem pod to ŁAGODNE WZNIESIENIE, Majka przegra z kretesem i TO JA BĘDĘ TEMU WINNA!
Żelazna logika tego wywodu sprawiła, że bez słowa protestu zacisnęłam zęby i nacisnęłam na pedały. Czy dojechałam? Odpowiedź znajdziesz, Drogi Czytelniku, w wiadomościach sportowych. Rafał Majka wygrał Tour de Pologne!
PS W nagrodę Mąż kupił mi 5 kg jabłek i oświadczył, że od dziś koniec z jedzeniem na śniadanie grejpfrutów.
W sobotni poranek namówiłam mojego Pana i Władcę na wycieczkę rowerową. Nie bardzo mu się chciało, ale w końcu łaskawie się zgodził. A że mój PiW niczego nie robi połowicznie, zaproponowana przeze mnie relaksująca przejażdżka na Pole Mokotowskie i z powrotem została zbyta wymownym wzruszeniem ramion – „to ma być wycieczka?”. Stanęło na tym, że pojedziemy do Konstancina, gdzie dawno nie byliśmy, więc przy okazji zobaczymy, co w tężniach słychać i czuć.
W tamtą stronę, mimo upału i ponad 20-kilometrowego dystansu do pokonania, jechało się fajnie. Generalnie, trasa wiodła w dół, a już szczególnie zjazd wzdłuż ulicy Wilanowskiej miał sporo uroku. Wiatr we włosach, luz w mięśniach. Sama radość. Potem urocze półgodziny w Parku Zdrojowym, gdzie zalegliśmy na biegnącym wokół tężni solnych, ocienionym trawniku. Żyć nie umierać!
W końcu nadeszła chwila powrotu. Jakoś trudno było wsiąść na rower. Podejrzanie ciężko ruszać pedałami. Kryzys nastąpił na Wilanowskiej. Spojrzałam na ciągnącą się przede mną długaśną stromiznę i już wiedziałam: nie dam rady! Nie powiedziałam tego głośno z dwóch powodów: bo primo, oszczędzałam tlen, a secundo, znam mojego Małżonka i wiem, co bym usłyszała.
Okazało się jednak, że Małżonek i tak wiedział, co mi chodzi po głowie. Nie czekając więc, aż zsiądę z roweru i bezwstydnie zacznę go prowadzić pod górę, wygłosił mobilizujące przemówienie, składające się z trzech punktów:
a) wczoraj (znaczy w piątek) Rafał Majka wygrał premię górską, a dziś walczy z czasówką;
b) moim patriotycznym obowiązkiem jest wspierać Majkę;
c) jak nie wjadę jednym cięgiem pod to ŁAGODNE WZNIESIENIE, Majka przegra z kretesem i TO JA BĘDĘ TEMU WINNA!
Żelazna logika tego wywodu sprawiła, że bez słowa protestu zacisnęłam zęby i nacisnęłam na pedały. Czy dojechałam? Odpowiedź znajdziesz, Drogi Czytelniku, w wiadomościach sportowych. Rafał Majka wygrał Tour de Pologne!
PS W nagrodę Mąż kupił mi 5 kg jabłek i oświadczył, że od dziś koniec z jedzeniem na śniadanie grejpfrutów.
;))) I dzięki Beacie mamy "cudowne dziecko dwóch pedałów" to gdzieś podsłuchałam. ;() a w ogóle to :. jabłko na kolację i sałatka z jabłek na śniadanie. pieczone jabłko na drugie śniadanie. Szarlotka na deser.
OdpowiedzUsuńpo drodze naleśnik z jabłkami, no kaczka pieczona w jabłkach na niedzielny obiad. ;) Pozdrawiam ciepło tęskniąc za rowerem, bo tu to tylko dla twardzieli.
Cudowne dziecko dwóch pedałów to Szurkowski. :)) Ja, w najlepszym razie, mogę być dzieckiem adoptowanym.
OdpowiedzUsuń