piątek, 7 grudnia 2012

Jak się jeździ w METROpolii


Podczas pobytu w Pekinie kilka razy musiałam odpowiadać na kłopotliwe pytania kolegów z innych krajów: „Jak u was w Warszawie funkcjonuje metro?” Pytanie było o tyle naturalne, że wszyscy byliśmy pod wrażeniem, jak dobrze funkcjonuje metro pekińskie, bez którego trudno sobie wyobrazić poruszanie się po tym gigantycznym mieście. Odpowiadałam zwykle, że metro funkcjonuje nieźle, nie dodając wszelako, że ta pozytywna ocena odnosi się do jednej jedynej linii, jaką może się poszczycić stolica największego państwa Europy Środkowej i Wschodniej.

Oszczędziłam też kolegom opowieści o tym, jak to przez najbliższe dwa lata (jak dobrze pójdzie) okolica mojego domu będzie totalnie rozgrzebana, ponieważ dokonuje się poród kleszczowy drugiej linii metra. Niestety, w tym konkretnym wypadku, bóle porodowe nie nękają wyłącznie rodzącej, czyli miejskiego inwestora, ale także mieszkańców, w tym mnie. Władze miejskie uznały bowiem, że trzeba przeorganizować ruch kołowy w mojej dzielnicy.

Decyzja sama w sobie zrozumiała – jak się wyłącza z ruchu jakąś arterię, trzeba oczywiście puścić potok aut drogą alternatywną. Sęk jednak nie w tym, że to zrobiono, ale w tym, jak. Spróbuję to opisać.

Do tej pory, kiedy chciałam dojechać z ulicy, przy której mieszkam, do ulicy, przy której mieści się gimnazjum najmłodszej córki, wyjeżdżając z garażu, musiałam:
- skręcić w lewo,
- jeszcze raz w lewo,
- potem w prawo i długo prosto,
- potem w prawo
i już!
Teraz, żeby pokonać tę trasę zgodnie z przepisami, czyli poustawianymi przez ZDM znakami drogowymi, muszę:
- skręcić w prawo,
- potem w prawo,
- potem w prawo,
- potem w prawo,
- potem w lewo,
- potem w lewo,
- potem w prawo,
- potem w prawo i długo, długo prosto,
- potem zawrócić i jechać długo, długo prosto,
- potem w prawo i długo prosto,
- potem w prawo
i już!

Wystarczy policzyć. Gdybym chciała to jakoś zoptymalizować, musiałabym złamać przepisy co najmniej trzykrotnie. Jako praworządna obywatelka, oczywiście klnę, kotłuję benzynę, tracę czas i odrabiam te wszystkie zakręty. No, może nie wszystkie…

I za każdym razem nasuwa mi się pytanie, czy ten, kto ustawiał te cholerne znaki, choć raz przejechał się tą rewelacyjną trasą. Czego mu z całego serca życzę, zwłaszcza po dzisiejszym "rajdzie" po Warszawie, której ulice pokryła warstewka śliskiego śniegu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz