Parę dni temu moja córka licealistka pisała pracę domową z przedmiotu o wiele mówiącej nazwie „Podstawy przedsiębiorczości”. Jak wiadomo, na tym łez padole generalnie lepiej się żyje przedsiębiorczym, zatem MEN dba o to, by przyszłość narodu wyposażyć w stosowną wiedzę w tym zakresie. Praca domowa polegała na napisaniu „listu motywacyjnego” (inaczej zwanego aplikacją), czyli pisma, które ma przekonać potencjalnego pracodawcę, by nas zatrudnił. Kandydat wymienia w nim wszystkie swoje - prawdziwe i wyimaginowane: kwalifikacje, doświadczenia, zalety, zasługi i tym podobne kwiatki, dbając wszelako, by wszystko to brzmiało choć z grubsza prawdopodobnie.
Kiedy więc moje dziecię męczyło się nad wymyślaniem przyczyn, dla których firma X powinna ją zatrudnić jako księgową, przyszło mi do głowy, że przedsiębiorczość – owszem, rzecz fajna, ale chyba nie zawsze się sprawdza. No bo wyobraźmy sobie… Jako osoba wybitnie przedsiębiorcza, siadam i piszę aplikację do… nieba. Szłoby to mniej więcej tak: Szanowny Panie Boże, nawiązując do ogłoszenia zamieszczonego w Piśmie zwanym Świętym, pragnę przedstawić moją kandydaturę na stanowisko Osoby Siedzącej po Prawicy. Jestem przekonana, że posiadam wszelkie niezbędne kwalifikacje, a moja dotychczasowa droga zawodowa pozwala mi sądzić, że sprostam i temu wyzwaniu...
Dalej wymieniłabym liczne zalety, które niewątpliwie predestynują mnie do tak zaszczytnego stanowiska. No i załączyłabym c.v., bez którego aplikacja jest – jak wiadomo – niepełna. Musiałabym tylko zataić w „cefałce” to i owo, żeby zwiększyć swoje szanse. Na koniec dodałabym skromnie, że w razie niemożności zajęcia stanowiska Osoby Siedzącej po Prawicy, Lewicą też nie pogardzę.
A potem... Potem musiałabym mój śliczny list wyrzucić do kosza. Bo przypomniałabym sobie, że Adresat bardziej ceni pokorę niż przedsiębiorczość. A poza tym – On i tak wie swoje.
sobota, 9 kwietnia 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz