piątek, 23 czerwca 2017

Moja Ryska Przygoda. Sobótka piwem płynąca


Po trzech dnia spędzonych w podróży służbowej na drugi koniec Europy, wróciłam do Rygi, by załapać się na Ligo-Jani. Moi koledzy świętują od rana (na Łotwie Sobótka to dzień wolny od pracy). Ja dotelepałam się do domu wczesnym popołudniem, wymęczona  trwającą od 6 rano podróżą. Do trawiącego mnie bólu głowy walnie przyczyniła się około dwudziestoosobowa grupa dziarskich holenderskich macho w wieku średnim, która leciała ze mną na trasie Amsterdam - Ryga, głośno i bez skrępowania dająca wyraz radości na myśl o oczekujących ich w Paryżu Północy atrakcjach. W krzykliwych dialogach nadspodziewanie często przewijało się słowo, które nie wiem, jak się pisze, ale wymawia się jak coś na kształt frau, a co niechybnie kojarzy mi się z kobietą. Nawet nie chcę się domyślać, o jakich to rozrywkach rozprawiała grupka "latających Holendrów".

Na lotnisku powitał mnie sznur taksówek stosownie do okoliczności ustrojonych gałązkami dębu i wszelkiego rodzaju kwieciem. Zanim dowlokłam się do jednej z nich, zdążyłam naliczyć pięć osób w strojach ludowych i wieńcach na głowach (panowie z dębowych liści, panie z kwiatów). Nie da się ukryć - Ligo-Jani w pełnej krasie! Dziś w całej Rydze zapłoną ogniska, ludzie będą tańczyć, śpiewać i raczyć się piwem, na scenach pod chmurką występować będą wszelkiej maści artyści - od kapel ludowych po folkowo-rockowe. Wszystko zakończy się wraz ze wschodem słońca.

W domu lodówka przywitała mnie przygnębiającą pustką. W normalnej sytuacji zupełnie bym się tym nie przejęła, ale dziś spodziewam się gościa - przyjaciółka z Brukseli postanowiła zaznajomić się z łotewskimi zwyczajami Nocy Kupały. W planach mamy wicie wianków, skakanie przez ogień i powitanie słońca. Musiałam więc wybrać się na zakupy do sąsiedniego Rimi. Już od progu przywitał mnie wielki plakat obwieszczający promocje z okazji święta. Ucieszyłam się, bo kto by się nie ucieszył. Niestety, radość trwała krótko - tylko tyle, ile trzeba, by dość do półek z artykułami spożywczymi. Okazało się bowiem, że promocje obejmują w zasadzie wyłącznie piwo. Piwo, które w czasie Ligo płynie wartką rzeką, ale nie figuruje na liście moich sprawunków.

Kasjerka, która zna mnie już z widzenia, najwyraźniej zaskoczona brakiem piwa wśród moich zakupów, łamaną angielszczyzną próbowała mnie namówić na zakup alusa, podkreślając, że mają wyjątkowo korzystną akciję, dziś przecież Ligo...  Podziękowałam uprzejmie, acz odmownie. Ból odmowy złagodziły zakupy pana stojącego w kolejce do kasy tuż za mną - samo piwo w ilościach hurtowych. Nie znam gościa nawet z widzenia, więc liczę na to, że nie mieszka w moim bloku. Tak intensywnego świętowania mogłabym nie znieść nawet z wiankiem na głowie.

Pa! Ryżanka





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz