poniedziałek, 25 lipca 2016

Moja Ryska Przygoda. Weekend na zamku

Gdy ktoś mnie spyta, czego nie brakuje na Łotwie, odpowiem bez wahania: deszczu i zamków. Związek między pierwszym i drugim, na pierwszy rzut oka nieoczywisty, w rzeczywistości jest dosyć ścisły. Żeby bowiem zwiedzić łotewskie zamki i pałace, trzeba się najeździć, a jak wiadomo, turystyka w czasie deszczu to średnia frajda.
Ja, do tej pory, miałam sporo szczęścia. Deszcz lał głównie w tygodniu, weekendy zaś, mimo marnych prognoz, okazywały się słoneczne. Swoją drogą, z tymi prognozami tutaj to prawdziwa loteria. Mam wrażenie, że ponieważ z jakichś przyczyn pogody na Łotwie nie da się przewidzieć, meteorolodzy, na wszelki wypadek zamieszczają prognozy z serii „na dwoje babka wróżyła", zatem spodziewasz się wszystkiego po trochu. Ale wróćmy do zamków.
                                                                               Sigulda
Jeśli wybierasz się, drogi Czytelniku, na zwiedzanie łotewskich zamków, z góry możesz założyć, że będą one dawną siedzibą kawalerów mieczowych (z czasem wchłoniętych przez zakon krzyżacki). No, w ostateczności jakiegoś biskupa. Oba wyżej wymienione zakony zapisały się różnymi zgłoskami w historii Łotwy, pozostawiając po sobie uroczą pamiątkę w postaci lepiej lub gorzej zachowanych zamczysk i twierdz. Najczęściej są to malownicze ruiny, którym przywraca się nieco blasku, odbudowując tę i ową basztę, ustawiając na zamkowym dziedzińcu dyby, a w załomie murów starą armatę.

Trzeba jednak przyznać, że tym zabiegom rekonstrukcyjnym towarzyszy spory wysiłek, by ruiny uczynić atrakcyjnymi. W dawnych zamkowych pomieszczeniach organizowane są naprawdę niezłe ekspozycje, często z wykorzystaniem multimediów, tak że wycieczka staje się pasjonującym spotkaniem z historią Łotwy, regionu, wreszcie samego zamku. Są też i polskie wątki, z których wynika, że byliśmy głównie najeźdźcą, co stanowi spory dysonans poznawczy dla kogoś, kto przez całą swoją edukację słyszał, że my to tylko za wolność waszą i naszą.

Do tej pory odwiedziłam cztery takie przybytki: w Bauska (XV w., kawalerowie mieczowi, potem arcybiskup, w końcu książęta Kurlandii), Cesis (XIII w., siedziba Wielkich Mistrzów zakonu kawalerów mieczowych), Siguldzie (XIII wiek, kawalerowie mieczowi) i Turaidzie (XIII w., siedziba arcybiskupów). Wszystkie cztery to dobrze utrzymane ruiny, za wyjątkiem ostatniego, który można nazwać „nówką-sztuką”, bo wszystko, co dziś wznosi się ponad ziemią, to efekt rekonstrukcji. I ciąg dalszy nastąpi.

Jak się kto uprze, to Siguldę, Turaidę i Cesis można załatwić za jednym zamachem, bo leżą niedaleko siebie (odległość Sigulda – Cesis to ok. 30 km). Z Siguldy malownicza ścieżka wiedzie przez park narodowy rzeki Gauji aż do Turaidy, więc jeśli się ktoś nie boi wędrówki i jest przygotowany na odrobinę wspinaczki, może tę trasę pokonać pieszo, z małym interludium na przejażdżkę kolejką linową z Siguldy do Krimuldy. Widoki jak marzenie! Oczywiście, wszędzie da się dojechać także na kołach, my jednak wybraliśmy spacer. Do Cesis trzeba już dojechać samochodem lub autobusem. Tu uwaga: rozkład jazdy autobusów bywa mało przyjazny, a informacja turystyczna w Siguldzie, pod innymi względami bardzo kompetentna, w tej kwestii okazała się mało precyzyjna. Obsługujący nas młodzieniec, płynną angielszczyzną zapewniał, że autobusy jeżdżą mniej więcej co pół godziny. W rzeczywistości – trzy razy na dzień. Wybaczyliśmy mu tylko dlatego, że była niedziela i nasze chrześcijańskie sumienia nie chciały się skalać grzechem głównym. Gniewem, znaczy.

Żeby zwiedzić zamek w Bauska, trzeba się wybrać na podłudnie, ku granicy z Litwą. Warto przy okazji przeskoczyć o kilka wieków w przód, zwiedzając leżący parę kilometrów dalej pałac w Rundale, o którym już pisałam (tekst znajdziecie Państwo tutaj). Bo pałace to kolejna łotewska spécialité de la maison. Którą podam Państwu na tacy innym razem. Czyli: C. D. N. 
                                                                           Turaida

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz