czwartek, 3 marca 2016

Sama pani rozumie


Znane powiedzenie głosi, że na tym łez padole pewne są dwie rzeczy: śmierć i podatki. Osobiście uważam, że pewników jest więcej (na przykład to, że nigdy nie nauczę się gotować pierogów), ale nie mają one tak doniosłego charakteru jak dwa wyżej wymienione, które w związku z tym traktuję, nomen omen, śmiertelnie poważnie.

Dlatego, podatki płacę przykładnie, rok w rok przeżywając horror zwany PIT. Horror, który - jak wiedzą wszyscy, co się przejmują - trwa aż pięć lat, bo tyle dokładnie przewidział ustawodawca jako okres tortury zwanej niepewnością. Czy ja, do cholery, wszystko wypełniłam jak trzeba?!

Niestety, ze względu na stopień skomplikowania naszego systemu podatkowego, jedyną receptą na tę niepewność jest nieosiąganie żadnych przychodów, co ratuje nas tylko częściowo, bo zamiast bać się, że źle wypełniliśmy PIT, boimy się, czy dożyjemy do pierwszego. Skórka za wyprawkę. Dlatego każdy, kto jakieś tam dochody ma i podpada pod obowiązek podatkowy, żyje w ciągłym lęku, czy  jakiś gorliwy urzędnik fiskusa nie wypatrzy aby w którejś z licznych rubryk naszego formularza błędu. A że ma na to pięć lat, my mamy wyrok w zawieszeniu.

I nie wiem, jak Ty, miły Czytelniku, ale ja na każdy list z pieczątką "Urząd Skarbowy" reaguję skokiem adrenaliny, który porównać można chyba jedynie z bezpośrednim zagrożeniem życia. Koperta, kopertą, ale po jej otwarciu jest jeszcze gorzej. Bo styl i ton pism kierowanych do obywatela przez Fiskusa (wielka litera nieprzypadkowa) jest taki, że obywatel (mała litera nieprzypadkowa) czuje się malutki jako obywatel, ale za to wielki jako kryminalista. Na razie, tylko potencjalny, ale to się w każdej chwili może zmienić.

Parę dni temu dostałam takie pismo. Upomnienie i wezwanie. Najeżone paragrafami, artykułami i groźbami, że jak się nie zastosuję, to popamiętam. Oczywiście, owo "popamiętam" miało formę znacznie bardziej oficjalną i urzędową. Kwota, którą rzekomo zalegałam, wynosiła 26 złotych polskich. Spanikowana, że za 26 złociszów pójdę siedzieć, obłożona zostanę infamią, a dzieci zostaną wyeksmitowane z mieszkania, które zajmie Fiskus, już chciałam karnie rzucić się do robienia przelewu, ale na wszelki wypadek pokazałam pismo mojemu Panu i Władcy.

On, o dziwo, nie padł rażony piorunem (cwaniak, pismo było do mnie, nie do niego), tylko spokojnie wystukał numer naszego US, żeby wyjaśnić sprawę. Wyjaśnianie potrwało kilka dni. Skracając opowieść, powiem tylko, że po ich upływie zadzwoniła do mnie uprzejma przedstawicielka Fiskusa, żeby poinformować, że Fiskus się pomylił i upomnienie mogę wrzucić do kosza. Na koniec usłyszałam, że sama rozumiem, ale takie pomyłki się zdarzają.

Owszem, rozumiem. Co rok wypełniam PIT. I teraz liczę na to, że jak ja się walnę, to zadzwonię do US i powiem, że przecież sami rozumieją...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz